Galileo ma dać Europejczykom to, co dziś zapewnia wojskowy GPS rodem z USA: system nawigacji satelitarnej. Ma być równie dobry, a może nawet lepszy: będzie pokazywał lokalizację z dokładnością poniżej 1 metra. Ma być używany w nawigacji drogowej i morskiej, ale też w rolnictwie, czy na rynku nieruchomości. Ma też uniezależnić Europejczyków od ewentualnego zamknięcia wojskowego GPS dla cywilnych użytkowników w czasach konfliktu. Wojskowy charakter ma też drugi system — rosyjski Glonass — Galileo jest projektem cywilnym, zarządzanym przez cywili — powiedziała Elżbieta Bieńkowska, komisarz rynku wewnętrznego, przemysłu i małych i średnich przedsiębiorstw.
Kosmiczny projekt UE liczy sobie wiele lat i do tej pory był symbolem europejskiego braku skuteczności. Pełną zdolność operacyjną miał uzyskać w 2008 roku, potem inaugurację przesunięto na 2012 roku, wreszcie na 2016 rok. Ciosem dla systemu była nieudana próba wyniesienia dwóch satelitów (numer 5 i 6) we wrześniu 2014 roku. Dlatego tak ważna była operacja przeprowadzona w ostatni weekend na Gujanie Francuskiej. Od jej powodzenia zależało bowiem, czy Galileo ma ciągle szansę na konkurowanie z GPS i na pieniądze z unijnego budżetu. Do końca 2020 roku na orbicie ma się znaleźć 20 satelitów, kolejna nieudana próba poważnie by ten cel podważyła. — Jesteśmy z powrotem na właściwej drodze — mówiła Bieńkowska. To ona przekonywała kolegium unijnych komisarzy do podjęcia tego ryzyka. Problemem była zarówno nieudana próba z września jak i fakt, że rakiety do wynoszenia satelitów to rosyjskie Sojuzy. W czasach konfliktu na Ukrainie może to budzić pewne wątpliwości. Bieńkowska zapewniała jednak, że to tylko rakiety wynoszące, używane też zresztą w USA. Same satelity są niemieckie, a system zarządzania pozostaje całkowicie w rękach Europejczyków. UE czeka na rakiety francuskie Ariane, które mają być gotowe na początku 2016 roku, a w pozytywnym scenariuszu pod koniec 2015 roku. Jeszcze przynajmniej dwa satelity, których wystrzelenie planowane jest w czerwcu, skorzystają z wyrzutni Sojuz. Na tyle podpisana jest umowa z rosyjskim dostawcą, w razie potrzeby — w przypadku fiaska Ariane — będzie ją można przedłużyć.
Błędnie wystrzelone dwa satelity z września 2014 roku zostały ostatecznie umieszczone na orbicie i może być z nich jeszcze zrobiony użytek, choć nie w 100 procentach. Koszty tej próby wynosiły 150 mln euro i Bruksela poszukuje teraz odpowiedzialnych. Na wszelki wypadek podjęła decyzję o ubezpieczeniu kolejnych prób.
Anna Słojewska z Brukseli