Tekst ukazał się w lipcowym numerze Magazynu Sukces
– Upraszczając, to jest trochę tak jak z wybieraniem jabłek w warzywniaku: sięgamy po te najlepiej prezentujące się w skrzynce, prawda? Tak samo działa to w biznesie. Wybieramy osoby, które według naszych potrzeb prezentują się najlepiej wśród tych, które widać. Jeśli ktoś zlewa się z tłem, zwyczajnie nie zostanie zauważony – mówi Inga Kowalewska, psycholog biznesu z Uniwersytetu SWPS we Wrocławiu. Przekonuje, że umiejętność opowiadania o swoich osiągnięciach, wizjach czy produktach to sztuka. Dlatego wykucie na pamięć kilku szablonów czy przeczytanie prostych podręczników zwyczajnie nie wystarczy. – To mają być prawdziwe emocje, energia, bez której nawet najlepsze projekty możemy spalić. Potrzebna jest wiedza psychologiczna, szczypta aktorstwa i otwartość na przekraczanie granic samego siebie. Choć to właśnie jest największym wyzwaniem, nawet dla moich studentów. Zapominają, że prezentacja nie jest dla nich, tylko dla odbiorców.
Pokaz skrojony na miarę
Jan Zając, adiunkt z Uniwersytetu Warszawskiego i założyciel Sotrendera, firmy specjalizującej się w analizie danych z mediów społecznościowych, ponad 100 razy musiał opowiadać o istocie swojego biznesu, zanim udało mu się przyciągnąć właściwych ludzi do swoich wizji ekspansji na Zachód. – Jeździłem z wielkim arkuszem Excela, w którym zaznaczałem, z kim już rozmawiałem, z kim chcę się jeszcze spotkać, a do kogo warto się później odezwać i co do tego czasu muszę uzupełnić – wspomina. Jego recepta na sukces? Właściwe przygotowanie i dostosowanie się do sytuacji. – Prowadzona zwykle jeden na jeden rozmowa z inwestorem wymaga konkretów, podstawowych liczb, ale i szerszej wizji. Tu nie ma miejsca na ogólniki. Z kolei konferencja to show, którego celem jest przyciągnięcie uwagi. Nie należy jednak zakładać, że wszyscy zapamiętają w szczegółach to, co usłyszą. Podczas sprzedaży chodzi bardziej o kwestie zbudowania minimalnej relacji i zrozumienia, komu na czym zależy, czego szuka, a później – w jaki sposób to, co ja mam do zaoferowania, może mu być potrzebne – wyjaśnia. Na osiągnięcie mistrzostwa w przejrzystym formułowaniu myśli pracował latami. – Podpatrywałem wielu, ale nie mam jednego guru. Najwięcej dała mi praktyka dydaktyczna na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie wykładam zarówno w języku polskim, jak i angielskim – odpowiada pytany o to, skąd u psychologa i ekonomisty taki talent. Dziś jego umiejętności opowiadania o nudnych dla większości ludzi danych analitycznych w sposób wręcz beletrystyczny nie tylko dają efekty podczas rozmów biznesowych, ale też przyciągają szerokie audytorium podczas konferencji, w których bierze udział. Sztuka dla sztuki? Niekoniecznie. – Fajne wystąpienie może przede wszystkim zbudować wizerunek firmy i zainteresować nią kolejne osoby – argumentuje. Choć, jak podkreśla, od takiej rozpoznawalności do sprzedaży droga jest jeszcze daleka. – Wystarczy prześledzić historię co najmniej kilku konkursów start–upowych, nie tylko w Polsce. Te przedsięwzięcia, które wygrywają takie konkursy, często później nie rozpoczynają nawet działalności albo szybko ją kończą. Podczas jednego z wyjazdów do USA miałem osiem takich wystąpień w ciągu niespełna miesiąca. Dwa z nich wygrałem, raz zająłem drugie miejsce, raz czwarte, ale prawdziwy biznes tak naprawdę toczył się gdzie indziej.
Windą do nieba
Zdaniem Jana Zająca częstym błędem popełnianym przez niedoświadczonych biznesmenów jest bezkrytyczny upór w próbach przekonywania tych, których przekonać się po prostu nie da. – Oczywiście, każdą prezentację można zrobić jeszcze lepiej, bardziej dopracować. Ale czasami to nie ma sensu. Sztuka polega na właściwej ocenie, czy warto jeszcze inwestować czas. Może zamiast tego lepiej iść do osób, które chętniej nas wysłuchają – podkreśla. Wyzwaniem jest też znalezienie odpowiedniej chwili, by włożyć nogę między drzwi i zyskać chwilę na zwięzłe przedstawienie swoich pomysłów. Nikt nie ma czasu wysłuchiwać elaboratów i autobiografii. – Właśnie dlatego moim klientom zawsze radzę, przygotowując ich na rozmowy, by starali się wejść w cudze buty, idąc na spotkanie – dodaje Ewa Kawecka, trener ICC specjalizująca się w coachingu menedżerów. – Zamiast podkreślać, czego to oni nie potrafią, powinni się skupić na tym, co druga strona chciałaby usłyszeć. Amerykanie mają na to specjalne określenie: elevator pitch. Jak głosi legenda, nazwa tej kilkudziesięciosekundowej wypowiedzi, w której zawarte są kluczowe i łatwo przystępne dla odbiorcy informacje, nie jest przypadkowa. Dokładnie tyle czasu miał reżyser czy scenarzysta, by nakłonić producenta do sfinansowania filmu. Jeśli udało mu się go złapać w windzie...
Znajdź odpowiedni język
– Każdy z nas może wskazać wielu doskonałych ekspertów w znanej sobie dziedzinie, którzy nigdy nie wyszli ponad stanowisko specjalisty – mówi Inga Kowalewska. Problem nie leży tylko w ich irracjonalnym przekonaniu, że prędzej czy później sukces sam do nich przyjdzie, ale również w niechęci bądź nieumiejętności dostosowania się do języka odbiorcy. Część z nich próbuje kreować swój wizerunek jako eksperta, brnąc w bufonadę, trudne słownictwo i skomplikowane wyrażenia, budując wokół siebie mur, którego jednak nikomu nie będzie chciało się przebijać. – W efekcie odnoszą skutek odwrotny do oczekiwanego – podsumowuje psycholog biznesu z Wrocławia.