Czeka nas bankowa rewolucja

Tradycyjne placówki będą odchodziły do lamusa – ocenia były prezes BRE Banku Mariusz Grendowicz

Publikacja: 17.08.2012 01:04

Czeka nas bankowa rewolucja

Foto: Rzeczpospolita, Małgorzata Pastragowska Małgorzata Pastragowska

Spodziewa się pan, że kolejne banki zmienią strategie, tnąc sieć i zatrudnienie?

Mariusz Grendowicz: To nieuniknione, ze względu na zmiany technologiczne. Drugi powód to spowolnienie gospodarcze i problemy, które dotykają Europy. Większość działających w Polsce banków jest własnością międzynarodowych grup, a one kierują się założeniem, że jeśli pogarsza się sytuacja na niektórych rynkach, to redukuje się koszty wszędzie, nie tylko tam gdzie warunki ekonomiczne uległy pogorszeniu.

Bankowość mobilna wyprze wkrótce tradycyjną?

Z pewnością przechodzenie bankowości na platformy wirtualne będzie postępowało. W sektorze, którego produkty są w 100 proc. wirtualne, przy obecnych możliwościach technicznych nielogiczne wydaje się ich dystrybuowanie w oparciu o placówki fizyczne. Już teraz, gdy wchodzę do oddziału bankowego, widzę zwykle sześciu–ośmiu pracowników i tylko dwóch–trzech klientów. Oddziały bankowe działają w godzinach, w których klienci zwykle są w pracy, a nie wtedy, gdy mają oni czas załatwiać swoje bankowe sprawy.

Zobaczymy też kolejne zmiany właścicielskie?

Tak, na pewno ten proces będzie kontynuowany. Na razie powstrzymuje go jedynie brak kupujących, bo europejskie banki nie mają środków na akwizycje.

Czy w takim razie, skoro są chętni do sprzedaży, a nie ma kupujących, możliwe jest wejście innych grup inwestorskich, dotychczas nieobecnych na polskim rynku?

Jeżeli dyrektywa CRD IV wejdzie w życie w obecnym kształcie, to polski nadzór utraci faktyczną możliwość sprawowania nad większością banków kontroli na poziomie lokalnym. Jedynym sposobem na zachowanie realnego nadzoru nad polskim systemem bankowym byłoby pozwolenie na udomowienie części banków. Przez udomowienie rozumiem przeniesienie realnego centrum decyzyjnego, rozwoju produktów oraz środowiska informatycznego do Polski i doprowadzenie do sytuacji, w której właściciel jest zainteresowany maksymalizacją rozwoju banku w kontekście lokalnego środowiska gospodarczego. W praktyce oznaczałoby to, że jeśli Polska gospodarka ma potencjał rozwijać się w tempie 4 proc., nie byłoby hamowania tego rozwoju poprzez ograniczanie akcji kredytowej z powodów związanych wyłącznie z kondycją matki lub sytuacją makroekonomiczną na jej rynku macierzystym.

Jacy inwestorzy spełniają pana zdaniem takie warunki, które zapewniłyby podejmowanie decyzji na poziomie lokalnym?

Mógłby to być polski inwestor prywatny lub państwowy, który przejąłby bank od międzynarodowej instytucji, lecz wtedy mielibyśmy do czynienia z redukcją bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Druga możliwość to ściągnięcie inwestorów z krajów, z których nie ma realnych możliwości zarządzania biznesem w Polsce na odległość. Przykładowo, zakładając, że któryś z polskich banków przejąłby chiński inwestor, mało prawdopodobne wydaje się, by codzienne procesy decyzyjne przebiegały w Pekinie. Podobnie mogłoby być w przypadku inwestorów rosyjskich czy bliskowschodnich. Kolejna grupa inwestorów to fundusze private equity, które byłyby gotowe zapłacić premię za kontrolę, a następnie gotowe za cenę korzystania z przyrostu wartości banku w okresie np. siedmioletnim dobrowolnie wyzbyć się kontroli bez uzyskiwania za nią premii. W przeddzień wyjścia z inwestycji zostałyby przeprowadzone zmiany w statucie ograniczające możliwość wykonywania praw z akcji do 10 proc. W takim modelu w okresie najbardziej burzliwym mamy stabilnego inwestora, który jednak po minimum pięciu –siedmiu latach sprzedaje bank poprzez giełdę rozproszonej grupie akcjonariuszy.

Ale czy taki rozproszony akcjonariat nie byłby problematyczny z punktu widzenia sprawowania nadzoru? Do kogo miałby się zwrócić KNF, gdyby wystąpiły poważne problemy zagrażające stabilności banku?

Ten model wymaga zmiany wzorca w zakresie nadzorowania banków. Przez ostatnie 20 lat nadzór nad polskim sektorem bankowym polegał na tym, że w razie problemu zwracano się bezpośrednio do inwestora z żądaniem jego rozwiązania. To bardzo wygodne i korzystne z punktu widzenia polskiego podatnika.

Jednak trzeba wziąć pod uwagę również i polską ekonomiczną rację stanu, która może polegać na tym, że banki funkcjonujące w naszym kraju będą współuczestniczyć w maksymalnym, możliwym w kontekście lokalnym, rozwoju, a tak nie będzie, jeśli problemy europejskich grup bankowych przełożą się na polskie córki.

CV

Mariusz Grendowicz –  karierę w bankowości rozpoczął w 1983 r. w Londynie (Grindlays Bank, Citibank). W latach 1992 – 1997 zajmował kierownicze stanowiska w ING Banku w Polsce i na Węgrzech, potem kierował ABN Amro Polska, a następnie do listopada 2006 r. był wiceprezesem BPH. W latach 2008 – 2010 prezes zarządu BRE Banku. Obecnie członek rady nadzorczej m.in. Aviva Towarzystwa Ubezpieczeń na Życie.

Spodziewa się pan, że kolejne banki zmienią strategie, tnąc sieć i zatrudnienie?

Mariusz Grendowicz: To nieuniknione, ze względu na zmiany technologiczne. Drugi powód to spowolnienie gospodarcze i problemy, które dotykają Europy. Większość działających w Polsce banków jest własnością międzynarodowych grup, a one kierują się założeniem, że jeśli pogarsza się sytuacja na niektórych rynkach, to redukuje się koszty wszędzie, nie tylko tam gdzie warunki ekonomiczne uległy pogorszeniu.

Pozostało 89% artykułu
Banki
EBC znów obciął stopę depozytową. Czwarty raz w 2024 roku
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Banki
Niespodziewany ruch banku centralnego Szwajcarii ws. stóp procentowych
Banki
Szwajcarski bank centralny tnie stopy mocniej niż się spodziewano
Banki
Ludwik Kotecki, RPP: Adam Glapiński złamał naszą dżentelmeńską umowę
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Banki
Były prezes państwowego banku chińskiego idzie do więzienia