Tak, na pewno ten proces będzie kontynuowany. Na razie powstrzymuje go jedynie brak kupujących, bo europejskie banki nie mają środków na akwizycje.
Czy w takim razie, skoro są chętni do sprzedaży, a nie ma kupujących, możliwe jest wejście innych grup inwestorskich, dotychczas nieobecnych na polskim rynku?
Jeżeli dyrektywa CRD IV wejdzie w życie w obecnym kształcie, to polski nadzór utraci faktyczną możliwość sprawowania nad większością banków kontroli na poziomie lokalnym. Jedynym sposobem na zachowanie realnego nadzoru nad polskim systemem bankowym byłoby pozwolenie na udomowienie części banków. Przez udomowienie rozumiem przeniesienie realnego centrum decyzyjnego, rozwoju produktów oraz środowiska informatycznego do Polski i doprowadzenie do sytuacji, w której właściciel jest zainteresowany maksymalizacją rozwoju banku w kontekście lokalnego środowiska gospodarczego. W praktyce oznaczałoby to, że jeśli Polska gospodarka ma potencjał rozwijać się w tempie 4 proc., nie byłoby hamowania tego rozwoju poprzez ograniczanie akcji kredytowej z powodów związanych wyłącznie z kondycją matki lub sytuacją makroekonomiczną na jej rynku macierzystym.
Jacy inwestorzy spełniają pana zdaniem takie warunki, które zapewniłyby podejmowanie decyzji na poziomie lokalnym?
Mógłby to być polski inwestor prywatny lub państwowy, który przejąłby bank od międzynarodowej instytucji, lecz wtedy mielibyśmy do czynienia z redukcją bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Druga możliwość to ściągnięcie inwestorów z krajów, z których nie ma realnych możliwości zarządzania biznesem w Polsce na odległość. Przykładowo, zakładając, że któryś z polskich banków przejąłby chiński inwestor, mało prawdopodobne wydaje się, by codzienne procesy decyzyjne przebiegały w Pekinie. Podobnie mogłoby być w przypadku inwestorów rosyjskich czy bliskowschodnich. Kolejna grupa inwestorów to fundusze private equity, które byłyby gotowe zapłacić premię za kontrolę, a następnie gotowe za cenę korzystania z przyrostu wartości banku w okresie np. siedmioletnim dobrowolnie wyzbyć się kontroli bez uzyskiwania za nią premii. W przeddzień wyjścia z inwestycji zostałyby przeprowadzone zmiany w statucie ograniczające możliwość wykonywania praw z akcji do 10 proc. W takim modelu w okresie najbardziej burzliwym mamy stabilnego inwestora, który jednak po minimum pięciu –siedmiu latach sprzedaje bank poprzez giełdę rozproszonej grupie akcjonariuszy.
Ale czy taki rozproszony akcjonariat nie byłby problematyczny z punktu widzenia sprawowania nadzoru? Do kogo miałby się zwrócić KNF, gdyby wystąpiły poważne problemy zagrażające stabilności banku?