Pracownicy Banku Światowego (BŚ) nie chcą, żeby kadencja prezesa tej instytucji Jima Yong Kima została przedłużona na kolejne pięć lat – napisał „Financial Times" („FT").
Kadencja tego 57-letniego lekarza, absolwenta Harvardu, kończy się w czerwcu 2017 r., ale proces wyboru następcy bądź pozyskania zgody udziałowców na przedłużenie kadencji Kima rozpocznie się już wkrótce. Cztery lata temu z jego prezesurą w BŚ wiązano ogromne nadzieje. Jeszcze w 2013 r. „Forbes" umieścił go na 50. miejscu na liście najbardziej wpływowych osobistości świata. To był szczyt kariery urodzonego w Seulu naturalizowanego Amerykanina.
Nie jest to pierwszy przypadek, kiedy „FT" otwarcie atakuje prezesa BŚ. Ale rzeczywiście w banku, który ma zasługi we wspieraniu transformacji w krajach naszego regionu, takich kontrowersji nie było od czasu szefowania BŚ przez Paula Wolfowitza, który zaczął od zantagonizowania pracowników, a potem głupio wpadł przez protegowanie swojej partnerki na stanowisko w banku.
Nieudana reforma
Jim Kim, obejmując stanowisko szefa BŚ, budził nadzieję, że doda impetu tej instytucji. Obiecał głęboką reformę. Dziś wiadomo, że się nie udała. A najpilniejszym zadaniem Kima jest jak najszybsza poprawa wizerunku, i to nie banku, ale jego własnego.
Czy w ogóle reforma BŚ była potrzebna? To duży znak zapytania. Jego poprzednik Robert Zoellick wprowadził w banku ład korporacyjny, unowocześnił i zreformował. To, czego zabrakło za kadencji Zoelicka, to większy nacisk na wspieranie ochrony zdrowia na świecie, dlatego Kim wydawał się dobrym kandydatem. Zaczął od cięcia wydatków o 400 mln dol., ale nie w centrali, gdzie oszczędzali jego poprzednicy, tylko w regionach, gdzie pieniądze są potrzebne najbardziej. Ograniczył obieg informacji.