Taką deklarację złożył w czwartek Andrew Bailey, przewodniczący brytyjskiej komisji nadzoru finansowego (FCA).

Od 2013 r. urząd ten próbował poprawić wiarygodność stawek LIBOR po tym, gdy wyszło na jaw, że w procesie ich ustalania co najmniej od 2006 r. dochodziło do manipulacji. Bailey uznał jednak, że nie da się ich naprawić. Trzeba znaleźć dla nich alternatywę.

Teoretycznie stawki LIBOR odzwierciedlają obowiązujące na londyńskim rynku międzybankowym oprocentowanie pożyczek w pięciu różnych walutach (a dawniej nawet dziesięciu) na okres od jednego dnia do roku. Codziennie 20 banków podaje administratorowi tych stóp (po zmianach będących pokłosiem wspomnianego skandalu jest nim spółka ICE Benchmark Administration) swoje szacunki dotyczące tego, jaki byłby dla nich koszt zaciągnięcia takich pożyczek. Jak powiedział Bailey, rzeczywistych transakcji jest jednak niewiele, więc szacunki te nie mają dobrego punktu odniesienia. W efekcie stawki LIBOR nadal są podatne na manipulacje. – Jeśli nie istnieje aktywny rynek pożyczek międzybankowych, to nawet najlepiej administrowany wskaźnik nie pokaże ich kosztów – przyznał szef FCA.

Z rodziną stóp LIBOR powiązane jest oprocentowanie produktów finansowych o szacunkowej wartości 350 bln dol. Wśród nich są też kredyty, często udzielane na kilkadziesiąt lat. Mimo to, jak zapewnił Bailey, uczestniczące w procesie ustalania tych stóp banki twierdzą, że można je zastąpić w perspektywie czterech, pięciu lat.

W ocenie przewodniczącego FCA nie można wykluczyć, że funkcje, które obecnie w sektorze finansowym pełnią stopy LIBOR, przejmie kilka wskaźników – choć nie wiadomo obecnie jakich. To, że stawki te są z jednej strony miarą kosztu kredytu w gospodarce, a z drugiej m.in. wskaźnikiem wiarygodności banków, jest zdaniem Baileya jednym z ich błędów założycielskich.