Bank of America nie posunął się aż tak daleko, ale zapowiedział że firmowej imprezy w tym roku nie będzie. Inne banki, zorganizowały wprawdzie bożonarodzeniowe spotkania, ale były one znacznie skromniejsze, niż w minionych latach.
Do historii przeszły czasy, kiedy na takich przyjęciach najlepsze roczniki Dom Perignon lały się od wieczora do rana. Teraz jeśli już pracodawca zafunduje pracownikom świątecznego drinka, to będzie to kieliszek australijskiego wina, albo kufel piwa.
Pracownicy nowojorskiego oddziału Deutsche Banku zostali wprawdzie zaproszeni przez pracodawcę do lokalu na Piątej Alei, ale daleko od eleganckiego centrum, dopiero pod numerem 230. A było tam tak skromnie i atmosfera tak pełna przygnębienia, że uczestnicy party wyszli wcześniej i poszli do pobliskiego baru gdzie bawili się znacznie lepiej.
Zazwyczaj największe banki na świąteczne spotkania pracowników wydawały po ok 80-100 funtów w Londynie i 200-250 dol. w Nowym Jorku. W tym roku Royal Bank of Scotland przeznaczył na świąteczne party tylko po 10 funtów na pracownika, co wystarczyło na dwa kufle piwa i paczkę czipsów. W ubiegłym roku tylko na program rozrywkowy przeznaczono po 10 funtów na głowę, chociaż doskonale było już wiadomo, że strata za 2008 r. wyniesie co najmniej dwadzieścia kilka miliardów funtów.
— I nie chodzi o to, że banki nie są w stanie wydać więcej pieniędzy, ale o fatalną opinię, jaką mają dzisiaj na świecie bankierzy — mówi Mike Kershaw, prezes Concerto Group zajmującej się organizowaniem przyjęć. Z kolei Di Bailey, szefowa innej firmy z tej branży — Planit Events, kiedy usłyszała, że budżet wynosi po 10 funtów na uczestnika zaproponowała, żeby pracownicy wydali je idąc na ślizgawkę.