17,4 mld zł – tyle w ostatni piątek ulokowały banki w bonach pieniężnych NBP, narzekając jednocześnie na niską płynność na rynku międzybankowym. Bankowcy stale proszą rząd, NBP o pomoc w udrożnieniu tego rynku, argumentując, że bez tej pomocy dynamika wzrostu akcji kredytowej będzie niska. Po co bankom wsparcie, skoro decydują się lokować miliardy w NBP, zamiast udzielać kredytów? – Bank centralny jest najbezpieczniejszym partnerem. Informacje o stratach kolejnych instytucji (np. Deutsche Banku, Citi – red.) nie zachęcają do pożyczania pieniędzy na rynku. Wszyscy czekają na to, co się wydarzy, wolą nie ryzykować – tłumaczy Elwir Świętochowski, dyrektor Departamentu Skarbu w Rabobanku.
Przedstawiciele banków twierdzą, że NBP co tydzień zbiera pieniądze z rynku, ale nie zasila banków w gotówkę co siedem dni. Gdyby nagle jakiemuś bankowi zabrakło pieniędzy, musiałby korzystać z drogiego kredytu lombardowego. Nic dziwnego, że bankowcy chcą mieć jak najgrubszą finansową poduszkę i ciągle starają się ją powiększyć. Temu będzie służył wykup przez NBP od banków 22 stycznia dziesięcioletnich obligacji, co zwiększy środki banków o ponad 8 mld zł. Dodatkowo w przyszłym tygodniu Rada Polityki Pieniężnej będzie się zastanawiać nad obniżeniem stopy rezerwy obowiązkowej. Taka decyzja to dla banków kolejne miliardy złotych. Według bankowców może to pomóc ustabilizować sytuację na rynku, ale nie zwiększy ich chęci do udzielania kredytów. – W przypadku kredytów dla firm nie chodzi o problem z płynnością, ale o wiarygodność kredytową firm – mówi prezes jednego z banków. – Jeśli ich przychody maleją, a koszty stałe się nie zmieniają, to niewiadomą jest ich wynik. Więc banki nie chcą ryzykować.
Kolejna kwestia to trwająca ciągle wojna na lokaty, a głównym źródłem finansowania akcji kredytowej większości banków są depozyty. W tej sytuacji bankowcy nie mogą być pewni, że wartość portfela lokat w ciągu kilku dni gwałtownie się nie zmieni.