Narasta konflikt między niemieckimi politykami a środowiskiem bankowców. Ci ostatni potwierdzili wczoraj, że chcą wybrać szefa Deutsche Banku Jürgena Fitschena (funkcję tę pełni wspólnie z Anshu Jainem) na prezesa prestiżowego Stowarzyszenia Federalnego Niemieckich Banków (BdB). Tymczasem politycy z różnych ugrupowań zgodnie domagali się nadal jego dymisji z obecnej funkcji.
– Niemcy są państwem prawa i prawo stoi nawet ponad panem Fitschenem i Deutsche Bankiem – oburzał się wczoraj na łamach „Bilda" minister sprawiedliwości Hesji Jörg Uwe Hahn z koalicyjnej FDP.
Jest to jedna z łagodniejszych reakcji na potwierdzone wczoraj informacje, że w chwili gdy w ubiegłym tygodniu 500 policjantów dokonywało rewizji w biurach Deutsche Banku w poszukiwaniu materiałów świadczących o karygodnych manipulacjach, jego szef sięgnął po słuchawkę i zadzwonił do premiera Hesji Volkera Bouffiera (CDU) ze skargą. – Premier uświadomił swemu rozmówcy, że śledztwo prowadzi prokuratura, a on nie ma zamiaru się w nie mieszać – powiedział „Süddeutsche Zeitung" rzecznik premiera Hesji.
Nie od dziś żaden z polityków nie chce mieć nic wspólnego z szefostwem największego niemieckiego banku. Gdy trzy lata temu ówczesnego szefa Deutsche Banku Josefa Ackermanna kanclerz Angela Merkel zaprosiła do Urzędu Kanclerskiego w dniu urodzin bankiera, została oskarżona o sprzeniewierzanie pieniędzy publicznych na bankiet. Sprawa wylądowała w sądzie.
– Deutsche Bank ma od dawna jak najgorszą opinię i jest traktowany całkiem świadomie przez wielu polityków jako chłopiec do bicia – tłumaczy „Rz" prof. Dirk Meyer, ekonomista. Takiego traktowania banków domagają się wyborcy, nie tylko lewicowi, będąc przekonani, że wszelkie zło ostatnich lat ma swe źródło w nieposkromionej chciwości banków i bankierów. W dodatku banki zostały uratowane dzięki pieniądzom podatników.