Japoński bank centralny niespodziewanie zdecydował się w piątek na powiększenie swojego programu ilościowego luzowania polityki pieniężnej (QE) z 60–70 bln jenów rocznie do 80 bln jenów (716 mld dol.). Giełda wpadła po tym w euforię. Tokijski indeks Nikkei 225 wzrósł w ciągu sesji aż o 4,8 proc., a kurs jena osłabł wobec dolara do najniższego poziomu od siedmiu lat. Inwestorzy wyraźnie uznali, że Bank Japonii jest wystarczająco zdeterminowany i ma odpowiednie narzędzia, by walczyć z deflacją.
Co skłoniło japoński bank centralny do takiej decyzji? Przede wszystkim światowe spowolnienie gospodarcze. Najnowsze prognozy Banku Japonii mówią co prawda, że gospodarka Kraju Kwitnącej Wiśni stopniowo podnosi się po kryzysie, ale nie robi tego tak szybko, jak można się było spodziewać jeszcze kilka miesięcy temu. Wzrost PKB w obecnym roku fiskalnym (kończącym się w marcu 2015 roku) ma wynieść 0,5 proc., a nie 1 proc., jak wcześniej prognozowano. Inflacja we wrześniu była najniższa od sześciu miesięcy. Wyniosła 0,2 proc., licząc miesiąc do miesiąca.
I to właśnie dane o inflacji najbardziej skłoniły bank centralny do zwiększenia programu QE. Haruhiko Kuroda, prezes Banku Japonii, porównał decyzję o powiększeniu QE do uderzenia wyprzedzającego.
Wskazał, że podwyżka podatku od sprzedaży oraz spadek cen surowców energetycznych przyczyniają się do budowania „negatywnej presji" na ceny. – Prezes Kuroda nie może już być nastawiony „byczo". Inflacja zwolniła do 1 proc., a niższe ceny ropy zaczynają na nią mocno wpływać – twierdzi Takeshi Minami, ekonomista z Norinchukin Research Institute.
Zwiększając QE, Bank Japonii dąży do osłabienia jena oraz do wzrostu cen wielu aktywów. Ma się to przyczynić do tego, by konsumenci porzucili „deflacyjną mentalność", czyli zaczęli więcej wydawać. Część ekonomistów wskazuje, że taka polityka szybko nie przyniesie sukcesu, a do wzrostu konsumpcji potrzebny będzie również wzrost płac.