Deficyt leków to nie wina rządu

Brak leków w aptekach obnaża ułomność systemu dystrybucji medykamentów w Polsce.

Publikacja: 19.08.2019 10:58

Deficyt leków to nie wina rządu

Foto: Adobe Stock

Zdrowie i życie ludzi wymieniane jest jako najważniejsze prawnie chronione dobro, element bezpieczeństwa publicznego. Zgodnie z art.68 Konstytucji RP każdy jest uprawniony do ochrony zdrowia, a świadczenia opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych powinny być dostępne wszystkim obywatelom na zasadzie równości. Ponieważ stosowanie produktów leczniczych jest komponentą systemu ochrony zdrowia, z obowiązku państwa do zapewnienia ochrony zdrowia publicznego wynika obowiązek zagwarantowania dostępu do produktów leczniczych. Jest on realizowany przede wszystkim poprzez kreację odpowiednich mechanizmów dopuszczenia produktu leczniczego do obrotu, jego wytwarzania, dystrybucji czy refundacji.

Dzisiejsza sytuacja braków leków, choć wynika bezpośrednio z czynników niezależnych od rządu, obnaża ogromną ułomność systemu dystrybucji, pokłosie zaniedbań i błędów wszystkich rządów ostatnich 20 lat. Zaczęło się w 2001 r., kiedy rząd SLD wbrew europejskim trendom, niespodziewanie zliberalizował zasady prowadzenia aptek i hurtowni, otwierając rynek.  Skutkowało to jego deprofesjonalizacją, spadkiem jakości, utratą kontroli państwa nad obrotem lekami oraz przechodzeniem rynku w ręce zagraniczne. Niezwykle słaba Państwowa Inspekcja Farmaceutyczna spotęgowała wynaturzanie się systemu.

Czytaj też: Kot Schrödingera Polaków nie uleczy

Rządowi SLD przyświecała niespotykana nigdzie indziej w świecie wiara w „niewidzialną rękę rynku” w obrocie lekami. Błąd kardynalny, niestety nie naprawiony przez żadną z późniejszych ekip. To właśnie ta „niewidzialna ręka” od lat zgarnia nam leki z krajowego rynku, sprzedając za granicą, gdzie leki są droższe. Ponieważ jest niewidzialna, od lat, mimo penalizacji, zaangażowania służb i środków, pozostaje nieuchwytna. Leków od lat nieprzerwanie brakuje. Państwo nie potrafi wywiązać się ze swego konstytucyjnego obowiązku.

Efektem otwarcia rynku jest też jego utrata. Apteki są przejmowane przez korporacje zagraniczne, tracimy więc wpływy z podatków, drenowany jest kapitał, umacniają się braki leków. Polska nieodwracalnie traci kontrolę nad własnym systemem. Groźba jest tym większa, że po zmonopolizowaniu rynku aptecznego to nie Ministerstwo Zdrowia będzie ustalać ceny leków, tylko międzynarodowe korporacje. NFZ będzie musiał słono płacić, żeby leki w ogóle były w Polsce, a nie, zgodnie z regułą „niewidzialnej ręki rynku” w aptekach tej samej korporacji w Holandii czy Izraelu, gdzie obecnie kosztują czterokrotnie więcej.

W obecnej sytuacji ograniczenia dostaw leków do Polski na wierzch wychodzą również inne wady systemu. Komercyjne sieci apteczne, rozbudowujące się latami z naruszeniem przepisów antykoncentracyjnych i przy braku reakcji inspekcji farmaceutycznej, osiągnęły taką przewagę konkurencyjną nad innymi, mniejszymi podmiotami, że są preferowane przez hurtowników. Niektóre hurtownie posiadają bezprawnie, ale jawnie, własne sieci aptek. Oczywistym jest, że w sytuacji reglamentacji dostaw, pierwszymi odbiorcami hurtu stają się właśnie własne apteki oraz podmioty największe – duzi partnerzy biznesowi. W efekcie brakuje leków dla aptek mniejszych, indywidualnych.

I tu pojawia się kolejny systemowy problem państwa. Ponieważ sieci lokują swoje apteki w miejscach o dużym zagęszczeniu ludności – w galeriach handlowych, pasażach, centrach miast - mieszkańcy miast powiatowych, małych miasteczek czy wsi, czyli ponad połowa Polaków, są odcięci od leków. Dzisiejsze braki i - z jednej strony nerwowe ruchy Ministerstwa Zdrowia a z drugiej nieodpowiedzialne -  pokazują,  jak istotnym społecznie zadaniem jest zagwarantowanie dostępu do leków. Potwierdza się, że są one towarem szczególnym, którego brak w krótkim czasie może wywołać poczucie zagrożenia, a podsycany, urosnąć do rozmiarów kryzysu i być może nawet wpłynąć na wynik wyborów.

Ale pokazuje również, że wśród polityków jednej, jak i drugiej strony brakuje świadomości, że system dystrybucji leków jest wyjątkowy, niesłychanie wrażliwy, a w szczególności, że należy go prawidłowo organizować. Przez ostatnie 20 lat kolejne rządy zamiast stworzyć system gwarantujący dostępność do leków, stworzyły system gwarantujący, że leków będzie brakować. Dlatego Polska musi wykonać odważny zwrot w kierunku systemów europejskich – bezpiecznych, szeroko dostępnych i opartych na etycznych, odpowiadających zawodowo i uprawnionych profesjonalistach opieki zdrowotnej, wzorowany na węgierskiej reformie rynku z 2010 r., albo wpadnie w narastający kryzys lekowy i ogromne koszty.

W krajach rozwiniętych rynek farmaceutyczny traktuje się jako strategiczny, bo determinujący bezpieczeństwo obywateli. W interesie społecznym wyłącza się go z wolnorynkowych mechanizmów, ściśle reglamentuje, reguluje, monitoruje i kontroluje. Zgodnie z zaleceniami wiedzionymi z orzeczeń Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości większość europejskich krajów dopuszcza możliwość dystrybucji leków wyłącznie przez profesjonalistów, farmaceutów. Zwiększa to gwarancję odcięcia presji potężnego biznesu od decyzji merytorycznych dotyczących zdrowia i terapii, a więc bezpieczeństwa obywateli. I nikt nie widzi w tym ograniczenia wolności gospodarczej, jak nie widzi go w obowiązku posiadania prawa jazdy przy prowadzeniu samochodu.

Studia farmaceutyczne, jak i kurs prawa jazdy są dostępne dla wszystkich. Nie ma mowy o jakimkolwiek ograniczeniu wolności. W obu przypadkach celem posiadania stosownych uprawnień jest zagwarantowanie bezpieczeństwa publicznego. Dzisiejsza sytuacja z brakami leków, postępująca utrata polskiego rynku na rzecz zagranicznych korporacji i brak działań państwa rodzi szereg fundamentalnych pytań do polityków wszystkich opcji. Pytań o bezpieczeństwo publiczne.

Kto będzie nas, Polaków, zaopatrywać w leki na wypadek wojny czy kataklizmu? Sieć aptek z Holandii, czy ta należąca do amerykańskiego funduszu inwestycyjnego, który skupuje apteki na słupy, czy ta z kapitałem rosyjskim? Wszystkie przejmują obecnie apteki w Polsce z ominięciem przepisów antykoncentracyjnych przy szokującym paraliżu Wojewódzkich Inspektorów Farmaceutycznych. Jaką mamy gwarancję, że kiedy przestaniemy kontrolować swój rynek, ceny niebotycznie nie skoczą w górę? Przecież obecnie leki w Polsce są jednymi z najtańszych w Europie, wiadomo więc, że będą drożeć, albo będzie ich brakować. Czy wolnorynkowy model – sprzedaję tam, gdzie lepiej zarabiam, jest na pewno korzystny dla polskich obywateli i budżetu państwa?

Kto będzie dostawcą? Hurtownik niemiecki czy francuski? Czy mamy jakiekolwiek gwarancje, że podczas kolejnego kryzysu lekowego korporacja zagraniczna nie będzie preferować w dostawach aptek w swoim kraju, gdzie zarabia więcej? Czy hurtownia niemiecka, która wejdzie na nasz rynek zaraz po upadku polskich aptek i hurtu, będzie zainteresowana Polakami bardziej niż Niemcami? Czy Rosjanie, od których od dekady nie możemy odzyskać wraku samolotu, będą nas zaopatrywać w leki, czy pierwsi odetną kurek. Jak opanujemy wówczas panikę i jak zabezpieczymy naszych pacjentów? A może w ramach zagwarantowania powszechnej wolności gospodarczej każdy na własną rękę będzie szukał leków za granicą?

Dzisiejszy kryzys lekowy jest niezależny od rządu, wynika z odcięcia dostaw substancji leczniczych z Chin i jest kryzysem globalnym. W Niemczech, Francji i USA również są potężne kłopoty z dostępnością do leków. Minister Zdrowia słusznie wskazuje rozwiązanie na przyszłość – inwestujmy we własnych wytwórców, produkujmy w Polsce, uniezależnijmy się możliwie najbardziej od dostawców zewnętrznych, ściągajmy producentów do Polski i uzależniajmy ich od nas. Warto jeszcze dodać - zadbajmy o rynek detaliczny i hurtowy, zachowajmy go w naszych rękach i pod polską kontrolą, bo żaden polski producent nie utrzyma się na rynku zdominowanym przez zagranicznych dystrybutorów i zagraniczne sieci apteczne. Ci zawsze preferują dostawców z własnych krajów. Wiemy przecież dobrze, że kapitał ma narodowość.

*Autor jest prezesem Związku Aptekarzy Pracodawców Polskich Aptek

(Wstęp tekstu oparty na wprowadzeniu do pracy doktorskiej p. mec.

Mateusza Mądrego)

 

Zdrowie i życie ludzi wymieniane jest jako najważniejsze prawnie chronione dobro, element bezpieczeństwa publicznego. Zgodnie z art.68 Konstytucji RP każdy jest uprawniony do ochrony zdrowia, a świadczenia opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych powinny być dostępne wszystkim obywatelom na zasadzie równości. Ponieważ stosowanie produktów leczniczych jest komponentą systemu ochrony zdrowia, z obowiązku państwa do zapewnienia ochrony zdrowia publicznego wynika obowiązek zagwarantowania dostępu do produktów leczniczych. Jest on realizowany przede wszystkim poprzez kreację odpowiednich mechanizmów dopuszczenia produktu leczniczego do obrotu, jego wytwarzania, dystrybucji czy refundacji.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Zdrowie
Choroby zakaźne wracają do Polski. Jakie znaczenie mają dziś szczepienia?
Zdrowie
Peru: Liczba ofiar tropikalnej choroby potroiła się. "Jesteśmy w krytycznej sytuacji"
Zdrowie
W Szwecji dziecko nie kupi kosmetyków przeciwzmarszczkowych
Zdrowie
Nerka genetycznie modyfikowanej świni w ciele człowieka. Udany przeszczep?
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Zdrowie
Ptasia grypa zagrozi ludziom? Niepokojące sygnały z Ameryki Południowej