Zdrowie i życie ludzi wymieniane jest jako najważniejsze prawnie chronione dobro, element bezpieczeństwa publicznego. Zgodnie z art.68 Konstytucji RP każdy jest uprawniony do ochrony zdrowia, a świadczenia opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych powinny być dostępne wszystkim obywatelom na zasadzie równości. Ponieważ stosowanie produktów leczniczych jest komponentą systemu ochrony zdrowia, z obowiązku państwa do zapewnienia ochrony zdrowia publicznego wynika obowiązek zagwarantowania dostępu do produktów leczniczych. Jest on realizowany przede wszystkim poprzez kreację odpowiednich mechanizmów dopuszczenia produktu leczniczego do obrotu, jego wytwarzania, dystrybucji czy refundacji.
Dzisiejsza sytuacja braków leków, choć wynika bezpośrednio z czynników niezależnych od rządu, obnaża ogromną ułomność systemu dystrybucji, pokłosie zaniedbań i błędów wszystkich rządów ostatnich 20 lat. Zaczęło się w 2001 r., kiedy rząd SLD wbrew europejskim trendom, niespodziewanie zliberalizował zasady prowadzenia aptek i hurtowni, otwierając rynek. Skutkowało to jego deprofesjonalizacją, spadkiem jakości, utratą kontroli państwa nad obrotem lekami oraz przechodzeniem rynku w ręce zagraniczne. Niezwykle słaba Państwowa Inspekcja Farmaceutyczna spotęgowała wynaturzanie się systemu.
Czytaj też: Kot Schrödingera Polaków nie uleczy
Rządowi SLD przyświecała niespotykana nigdzie indziej w świecie wiara w „niewidzialną rękę rynku” w obrocie lekami. Błąd kardynalny, niestety nie naprawiony przez żadną z późniejszych ekip. To właśnie ta „niewidzialna ręka” od lat zgarnia nam leki z krajowego rynku, sprzedając za granicą, gdzie leki są droższe. Ponieważ jest niewidzialna, od lat, mimo penalizacji, zaangażowania służb i środków, pozostaje nieuchwytna. Leków od lat nieprzerwanie brakuje. Państwo nie potrafi wywiązać się ze swego konstytucyjnego obowiązku.
Efektem otwarcia rynku jest też jego utrata. Apteki są przejmowane przez korporacje zagraniczne, tracimy więc wpływy z podatków, drenowany jest kapitał, umacniają się braki leków. Polska nieodwracalnie traci kontrolę nad własnym systemem. Groźba jest tym większa, że po zmonopolizowaniu rynku aptecznego to nie Ministerstwo Zdrowia będzie ustalać ceny leków, tylko międzynarodowe korporacje. NFZ będzie musiał słono płacić, żeby leki w ogóle były w Polsce, a nie, zgodnie z regułą „niewidzialnej ręki rynku” w aptekach tej samej korporacji w Holandii czy Izraelu, gdzie obecnie kosztują czterokrotnie więcej.