ECMO to niewielkie urządzenie, które może na jakiś czas całkowicie zastąpić płuca pacjenta. Metodę stosuje się u osób, u których zagrożenia życia sięga 80 proc. Niestety, na 500 pacjentów rocznie wymagających terapii z użyciem ECMO, tylko ok. 10 proc. otrzymuje pomoc - alarmuje na łamach Onetu dr n. med. Konstanty Szułdrzyński, specjalista anestezjologii i intensywnej terapii ze Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. Ekspert wyjaśnia, że lekarze często nie wiedzą o tej metodzie i panuje przekonanie, że jeśli pacjent zmarł na intensywnej terapii, to widocznie „tak musiało być”.
O tym, że nie jest to prawda i nawet w przypadkach wydawałoby się beznadziejnych pacjent ma szansę, przekonuje historia Krzysztofa Piaścika, któremu szybka terapia metodą ECMO uratowała życie.
Pan Krzysztof, jak relacjonuje Onet, został zarażony wirusem świńskiej grypy, a jego zainfekowane płuca przestały działać. - Zwlekałem z pójściem do lekarza, bo wyglądało to na zwykłą infekcję - mówi w rozmowie z Onetem 54-latek. Wkrótce jednak jego stan drastycznie się pogorszył, a pan Krzysztof w środku nocy, z dusznościami trafił na SOR szpitala w Olkuszu. Stamtąd, z diagnozą obustronnego zapalenia płuc i ostrą niewydolnością oddechową, został przewieziony na OIOM i podpięty do respiratora. Mimo to jego stan drastycznie się pogarszał.
- W końcu nawet na respiratorze zaczął się dusić - relacjonuje w rozmowie z Onetem Magdalena Piaścik, córka pana Krzysztofa. Stan mężczyzny był krytyczny i lekarze nie dawali mu dużych szans na przeżycie.
Rodzina cudem określa fakt, że na OIOM-ie był wówczas anestezjolog, który na co dzień pracuje też w klinice w Zabrzu. Dopiero on poinformował ich o metodzie ECMO, czyli terapii z użyciem tzw. sztucznego płuca. Akurat zwolniło się jedno z trzech urządzeń ECMO w Centrum Terapii Pozaustrojowych Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie.