„Władca Pierścieni” to epos, a nie baśń

„Władcę pierścieni” można porównać tylko do najwybitniejszych dzieł realizmu - uważa prof. Jakub Zdzisław Lichański, historyk literatury i kultury z Uniwersytetu Warszawskiego.

Publikacja: 28.07.2019 21:00

„Władca Pierścieni” to epos, a nie baśń

Foto: materiały prasowe

Dokładnie 65 lat temu, 29 lipca 1954 r., ukazało się pierwsze wydanie „Władcy Pierścieni" J.R.R. Tolkiena. Jak powieść została wtedy przyjęta przez recenzentów?

Część krytyków zareagowała, delikatnie mówiąc, chłodno. Ci, którzy wiedzieli coś o Tolkienie i literaturze tego typu, pisali o powieści entuzjastycznie. Wśród nich był bliski przyjaciel Tolkiena z Uniwersytetu Oksfordzkiego, pisarz C.S. Lewis. Z niechęcią do „Władcy Pierścieni" odniósł się szkocki krytyk Edwin Muir, który kompletnie nie zrozumiał tej książki.

Od kiedy można mówić o literackim fenomenie „Władcy Pierścieni"?

Mniej więcej od lat 60. Po tym jak na amerykańskim rynku ciepło przyjęto powieści fantasy Ursuli Le Guin, Amerykanie chcieli uporządkować ten gatunek. Ważna pod tym względem była książka Lina Cartera o „Władcy Pierścieni" z 1969 roku. Jej autor próbował osadzić twórczość Tolkiena właśnie w tym nurcie. Tymczasem Tolkien widział źródło swojej powieści gdzie indziej: w eposie staroangielskim. Co ciekawe, większą wagę niż do „Władcy Pierścieni" przywiązywał do „Silmarillionu", który chciał wydać po opublikowaniu „Hobbita", ale wydawnictwo odrzuciło książkę w jej pierwotnym kształcie.

W czym tkwi popkulturowy potencjał „Władcy Pierścieni"?

Przede wszystkim w wymyśleniu szalenie spójnego świata. Można porównać go tylko do najwybitniejszych dzieł realizmu. Różnica jest taka, że „Buddenbrookowie" Thomasa Manna czy powieści Balzaca przedstawiają świat, który bardzo dobrze znamy. Tolkien osadził dzieje „Władcy Pierścieni" w odległych czasach. Ale jeśli znamy literaturę epicką wczesnego średniowiecza, jest to równie realistyczne, co dzieła wielkich pisarzy XIX-wiecznych. Wielu naśladowców Tolkiena próbowało budować swoje światy w podobny sposób, ale nie mieli tego zaplecza intelektualnego co on.

Czy np. twórcy komiksów Marvela mogli czerpać z Tolkiena lub luźno się nim inspirować? Tam też pojawiają się drużyny superbohaterów.

Gdybyśmy rozmawiali w roku 1955 w Anglii lub w USA, moja odpowiedź byłaby negatywna. Dziś nie możemy już oderwać Tolkiena od gigantycznej biblioteki fantasy, filmografii, komiksów i gier komputerowych, które narosły wokół jego twórczości. Z drugiej strony drużyna u Tolkiena powstaje inaczej niż w komiksach Marvela. U niego bohaterowie nie spotykają się przypadkowo, ale wzajemnie testują przed podjęciem wyzwania. Czyli zgodnie ze strukturą baśni. To pokazuje, że nie da się oddzielić „Władcy Pierścieni" od tradycji literatury staroangielskiej.

Co pan sądzi o najsłynniejszej ekranizacji trylogii w reżyserii Petera Jacksona?

Znawcy twórczości Tolkiena mają specyficzny sposób odbioru filmów na podstawie pierwowzoru. Dopiero gdy spojrzymy na nie, abstrahując od dzieła literackiego, ocena się zmienia. Peter Jackson wprawdzie nie popełnił fundamentalnych błędów, ale widz jego filmów musi wczuć się w skórę odbiorców kultury anglosaskiej. Trzeba pamiętać, że jest to film na motywach powieści, a nie powieść.

Dokładnie 65 lat temu, 29 lipca 1954 r., ukazało się pierwsze wydanie „Władcy Pierścieni" J.R.R. Tolkiena. Jak powieść została wtedy przyjęta przez recenzentów?

Część krytyków zareagowała, delikatnie mówiąc, chłodno. Ci, którzy wiedzieli coś o Tolkienie i literaturze tego typu, pisali o powieści entuzjastycznie. Wśród nich był bliski przyjaciel Tolkiena z Uniwersytetu Oksfordzkiego, pisarz C.S. Lewis. Z niechęcią do „Władcy Pierścieni" odniósł się szkocki krytyk Edwin Muir, który kompletnie nie zrozumiał tej książki.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Roman Kuźniar: Atomowy zawrót głowy
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny