Wróćmy do kampanii jeszcze wcześniejszej. W 2007 PiS też zagrało kampanię z przeszłości. Kolejny raz okazało się, że generałowie przygotowują się do bitew poprzedniej wojny. Wtedy Platforma Obywatelska z Donaldem Tuskiem surfowała - jak przyznał Adam Lipiński - na fali, którą PiS sam wywołał.

Czytaj także: Kaczyński ogłasza alert

Pytanie, czy historia się powtarza. Wówczas PiS nie zrozumiało, że adresując potrzeby elektoratu (bezpieczeństwo) Polacy już potrzebują czegoś więcej. Tusk odczytał, że ambicję sięgają Europy. I przełożył to na język polityki, jak słowa o cudzie gospodarczym, europejskich zarobkach i Zielonej Wyspie, Drugiej Irlandii. Po pierwszej fazie epidemii, po wielkim hamowaniu gospodarki i życia społecznego Polacy szukają powrotu do normalności. Premier Mateusz Morawiecki mówi wręcz o “nowej normalności” z zaostrzonym reżimem sanitarnym. Trzaskowski stawia na samorządy, na lokalne wspólnoty podejmujące decyzję. Natomiast Biedroń i jego sztab mówią jednoznacznie, że trzeba wszystko zmienić, by normalność stała się faktem - ekologia, wykluczenie cyfrowe, mieszkania, prawa kobiet i rozdział Kościoła od państwa.

Jednak PiS i Andrzej Duda nagle wrócili do piosenek z przeszłości. Prezydent objeżdża kraj Dudabusem jak w 2015 roku. Mówi o inwestycjach i zgodzie, jak w 2018 PiS w kampanii samorządowej. Co więcej, w Polsce i na świecie to władza raczej kampanie przegrywa, niż opozycja wygrywa.

PiS ma wszystkie instrumenty i atuty, aby opowiedzieć o przyszłości. Zaczął to sygnalizować przesłaniem o wielkich inwestycjach napędzających nowe stabilne miejsca pracy. Jednak z przyczyn taktycznych od kilku dni PiS powrócił do przesłania sprzed roku o LGBT jako zagrożeniu. Jak pisała “Rzeczpospolita”, chodzi o mobilizację najtwardszego elektoratu, zmianę dynamiki kampanii i o drugą turę, gdy będzie toczyć się walka o wyborców Bosaka i Kosiniaka-Kamysza. Pytanie jest, czy ten temat będzie równie mocno społecznie rezonował jak rok temu. Wtedy PiS miał paliwo. Teraz na chwilę narzucił w mediach temat, ale może spotkać się z wzruszeniem ramion zwykłych wyborców. A słuch społeczny był zawszę mocną stroną PiS.

Wszystko w rękach i głowie Jarosława Kaczyńskiego - czy potrafi zagrać na wielu fortepianach. Czy zmobilizuje swoich wyborców i jednocześnie zagra na spłaszczenie wyników. To jest klucz. Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski musi wejść do II tury z różnicą większą niż 10 pp do Andrzeja Dudy  - z punktu widzenia PiS - by nie było zagrożenia dla wyniku. Niebezpieczny dla PiS do samego końca będzie refren “Mam dość”, który przypomina nieco zawołanie “Damy radę” PiS z 2015 roku. Liczy się też rozgrywka na opozycji. Jeśli konkurenci Trzaskowskiego z opozycji zdobędą każdy po więcej niż 10 proc, to wtedy będą mogli stawiać kandydatowi KO warunki. To wszystko jednak pokazuje, jak inny jest to wyścig niż w 2015 roku.