Zarząd Platformy spotkał się w piątek, aby zatwierdzić listy kandydatów partii na jesienne wybory. Ich skład został wstępnie przyjęty na początku sierpnia, ale zarząd chciał jeszcze wprowadzić korekty. Ponieważ jednak listy są efektem długich wewnętrznych sporów, władze partii postanowiły nie rozdrapywać ran na nowo i w większości zaaprobowały kandydatów. Korekty są drobne, a żadna nie dotyczy pierwszych trzech miejsc w okręgach. Przy obecnych notowaniach PO większość jej posłów wejdzie do Sejmu właśnie z kilku czołowych miejsc.
Aktualna pozostała też podstawowa zasada przyjęta przez premier Ewę Kopacz przy układaniu list. Ponieważ szefowa PO nie była w stanie usunąć wszystkich polityków PO zamieszanych w skandale – głównie w aferę taśmową – to przesunęła ich z pierwszych miejsc na drugie. To oznacza, że większość i tak ma szanse powrócić jesienią do parlamentu (Cezary Grabarczyk, Tomasz Tomczykiewicz, Stanisław Gawłowski czy Jacek Protasiewicz).
Jednocześnie na jedynkach znalazło się wielu bliskich współpracowników premier, co – zdaniem naszych rozmówców – jest próbą zbudowania własnej frakcji w nowym Klubie PO już po wyborach. Jedynki dostali ludzie dotąd z Platformą związani luźno, w tym ministrowie: zdrowia Marian Zembala (Katowice) oraz sportu Adam Korol (Gdańsk). Zdumiewająca jest decyzja, by listę w Poznaniu otwierał Szymon Ziółkowski, mistrz olimpijski w rzucie młotem, który w wyborach samorządowych startował z komitetu konkurencyjnego wobec PO.
Kopacz dała jedynki także szefowi swego gabinetu Marcinowi Kierwińskiemu (okręg podwarszawski), rzecznikowi rządu Cezaremu Tomczykowi (Sieradz), a także przyjaciółce Krystynie Skowrońskiej (Rzeszów). Dobre miejsce otrzymał jej doradca od wizerunku Michał Kamiński, były polityk PiS.
Partia ciężko zniosła tę decyzję. Kamiński jest w partii wyjątkowo nielubiany, bo działacze pamiętają, jakie kubły pomyj wylewał na nich przez lata, konstruując linię propagandową PiS. Gdy Donald Tusk jako pierwszy wciągnął go na listy PO podczas ubiegłorocznych eurowyborów, część działaczy odmówiła pracy przy jego kampanii. W efekcie Kamiński przepadł, a partia straciła euromandat z Lublina.
Tym razem frustracja jest nie mniejsza, tym bardziej że decyzją Kopacz PO po cichu wsparła także byłego lidera Ligi Polskich Rodzin Romana Giertycha, który startuje do Senatu z Mazowsza. Platforma nie wystawi mu kontrkandydata. Wyborcy partii będą mieli wybór Giertych albo PiS – co faworyzuje mecenasa. Do piątku spekulowano, że może jednak władze Platformy wycofają się z poparcia Giertycha i przedstawią swojego kandydata. Zwolennicy takiego rozwiązania – w tym szef mazowieckiej PO Andrzej Halicki – srogo się zawiedli. Giertych po cichu dostał zielone światło.