No to zaczekaliśmy. Od pewnego czasu z obawą, czy wiosna również nie zamierza dostosować się do wymogów roku zarazy. Skoro fraza „zostań w domu" została tyle razy powtórzona we wszystkich językach, to musiała przecież dotrzeć również do uszu drzew i kwiatów. Ale nawet jeśli tak było, to nie przyłączyły się one do tamtego chóru, a zamiast tego powtórzyły swoją własną, starą jak świat pieśń. I mogliśmy dokończyć „Tajemniczy ogród". Przypomnieć sobie, że ta historia również zaczęła się od zarazy, epidemii cholery, która w dalekich Indiach pochłonęła życie rodziców małej Mary Lennox.

Ale to dopiero pierwszy akt tej drugiej, dziejącej się gdzieś jednocześnie pod spodem i dużo powyżej książkowych zdarzeń, postaci i miejsc opowieści. Historii o wielkiej wspólnocie losu, łączącej przyrodę i ludzi. Zatrutym powietrzu i jałowej ziemi kolonializmu, który ma do zaoferowania tylko przepych, władzę i śmierć. A wszystko to równie niezasłużone i pozbawione sensu. W taki czy inny sposób skazane na śmierć, bo ziemia, na której nic nie potrafi zakwitnąć, pozostaje jałowa, choćby wyrastały z niej pałace. A przestrzeń, choćby i nie dało się jej ogarnąć wzrokiem, pozostaje więzieniem, celą, w której skazaniec oczekuje wykonania wyroku, jeżeli nie wypełnia jej nic poza monotonią pustyni. Tak jak celą był pokój pewnego chłopca, przekonanego, że na jego plecach rośnie garb, a śmierć czeka tuż za oknem i jeśli tylko je uchylić, to natychmiast wedrze się do środka. Celą, z której uciec można było tylko przez ogród.

Chociaż otoczony wysokim murem i ukryty przed światem, to jednak większy niż Indie i wszystkie brytyjskie kolonie razem wzięte. Tam, gdzie czas zakrzywia się w corocznym cyklu śmierci i narodzin, równie względną i niezbyt przydatną miarą staje się także przestrzeń. Dlatego każdy postawiony w nim krok nie był gestem zdobywcy, pośród rabat i krzewów nie było miejsca na zatknięcie żadnej flagi. Bo nie ma takiego imperium, które byłoby w stanie wziąć w posiadanie wiosnę.

Po przekroczeniu jego progu trzeba było ogłosić kapitulację, zaciągnąć się na dożywotnią służbę u jego ogrodowej mości; paść na kolana przed zachwaszczonymi grządkami, dopasować własne plany i rytm dnia do jego woli i zachcianek. A jednocześnie żaden triumf nie był ogłoszony z takim entuzjazmem, tak bardzo nic sobie nierobiącą z arystokratycznej godności młodego panicza spontanicznością. Kiedy ten ukrywający się przez lata przed śmiercią w prywatnych komnatach chłopiec ujrzał na własne oczy wiosnę, w całym jej przepychu, niczym przez nas niezasłużonej rozrzutności jej skarbów, potrafił wydusić z siebie tylko jedno jedyne, za to powtarzane w kółko zdanie: będę żył, żył i żył, będę żył bez końca.

Kiedy krążymy po plantach, a na horyzoncie nie widać innych przechodniów, policji ani straży miejskiej, zsuwamy z twarzy maseczki i pełną piersią wciągamy w siebie dalszy ciąg „Tajemniczego ogrodu". Opowieści, która nigdy się nie skończy. Każdego roku dotrzymuje obietnicy złożonej ustami jednego ze swoich bohaterów. Żyje i żyje. Żyje bez końca.