Korespondencja z Brukseli
Unijny szczyt, a właściwie dwa szczyty (UE i strefy euro), w czwartek poświęcone były trzem tematom: migracji, bezpieczeństwu wewnętrznemu i reformie strefy euro. Każdy z tych punktów mógł stać się pretekstem do głośnego starcia z Włochami, państwem założycielskim UE, w przeszłości zawsze płynącym z głównym nurtem unijnej polityki.
Do awantury nie doszło, prawdopodobnie dlatego, że Włochy na szczycie reprezentuje umiarkowany premier Giuseppe Conte, a nie faktyczny przywódca tego kraju wicepremier Matteo Salvini, który jest jednocześnie przywódcą najsilniejszego obecnie ugrupowania Ligi Północnej. Ale to nie znaczy, że problemów nie ma. Wręcz przeciwnie.
Najpoważniejszy, który może zakołysać strefą euro, to propozycja włoskiego budżetu. W ostatni wtorek z Rzymu przyszedł do Brukseli projekt na przyszły rok przewidujący deficyt na poziomie 2,4 proc. produktu krajowego brutto. To trzy razy więcej, niż proponował poprzedni rząd, i trzy razy więcej, niż gotowa jest zaakceptować Komisja Europejska. I to w sytuacji, gdy dług publiczny Włoch sięga rekordowego poziomu 130 proc. PKB, przy dopuszczalnym w UE limicie 60 proc. PKB.
Komisja Europejska od czasu kryzysu finansowego w 2008 roku ma znacznie większe uprawnienia w stosunku do państw strefy euro. Gdy kryzys w Grecji, ale także załamanie w Irlandii, Portugalii i Hiszpanii, o mało nie doprowadziły do rozpadu strefy euro, przywódcy zdali sobie sprawę z tego, że narodowe polityki ekonomiczne powinny być znacznie ściślej kontrolowane. Suwerenność jest ważna, ale wspólna waluta oznacza, że rozrzutność jednego kraju może doprowadzić do kryzysu w innym. To dlatego Bruksela, popierana przez wiele państw strefy euro, zamierza projekt włoski odrzucić. Teoretycznie Rzym powinien wtedy przygotować nowy, zgodny z wytycznymi KE. Ale już powiedział, że tego nie zrobi.