Reklama

Zadara: Cenimy tylko rozdzierające tematy

Teatr Narodowy powinien też grać komedie – mówi Michał Zadara, reżyser „Zemsty nietoperza" na tej scenie

Aktualizacja: 13.01.2019 16:49 Publikacja: 13.01.2019 16:43

Michał Zadara (ur. 1976), czołowy reżyser teatralny, ceniony zwłaszcza za odwagę w inscenizacji klas

Michał Zadara (ur. 1976), czołowy reżyser teatralny, ceniony zwłaszcza za odwagę w inscenizacji klasyki. Zrealizował m.in. pełną wersję „Dziadów” we Wrocławiu czy „Zbójców” Schillera w Narodowym. Na zdjęciu z Justyną Skoczek, kierowniczką muzyczną „Zemsty nietoperza”. Premiera 18 stycznia

Foto: Krzysztof Bieliński/Teatr Narodowy

Jakie znaczenie w pana „Zemście nietoperza" będzie miał motyw finansisty, który musi odbyć karę więzienia?

Michał Zadara: W libretcie nie mówi się o profesji głównego bohatera. Nazwisko – von Eisenstein, wskazuje tylko na to, że jest arystokratą. Finansistą był w przekładzie Juliana Tuwima, który z myślą o premierze w 1932 roku w warszawskim Teatrze Polskim stworzył genialną, ale jednak własną wersję. Przekład Tuwima powstał z myślą o bogatej warszawskiej inteligencji, chodzącej do teatru Arnolda Szyfmana. My chcemy przypomnieć austriacki oryginał, który śpiewa się na całym świecie. Nie stosujemy uwspółcześnień. Zależało nam na XIX-wiecznym smaku. Na przykład Orlofsky, który urządza bal, jest w oryginale biseksualny, co Tuwim uczynił głównym tematem arii. W oryginale biseksualność jest wpisana w charakterystykę postaci, jednak główny akcent w arii postawiony jest na rosyjskie nieumiarkowanie w piciu. Orlofsky śpiewa, że tego kto się z nim nie napije, wyrzuci za drzwi.

Z jakiego powodu Eisenstein idzie do więzienia?

Nazwał ministra „chciwym władzy matołem".

To nie musi pan nic uwspółcześniać. A co sprawiło, że ceniąc sobie teatr polityczny i eksperymenty formalne, jako drugi spektakl z rzędu po „Krakowiakach i Góralach" w Gdyni, wystawia pan sztukę muzyczną i rozrywkową?

Reklama
Reklama

Sytuacja wygląda następująco: z jednej strony pracuję z grupą naukowców i prawników nad obywatelskim projektem ustawy antysmogowej. To jest moje realne, polityczne, obywatelskie działanie. Do tego samego nurtu zaliczam projekt „Sprawiedliwość" w Teatrze Powszechnym, w którym dociekam, kto może ponieść odpowiedzialność karną za antysemickie wystąpienia w 1968 roku. De facto odmówiłem wykonania jakiejkolwiek inscenizacji. Aktorzy ostentacyjnie czytają tekst z teleprompterów, nie grają, a to, co się dzieje na scenie, jest aneksem do badań historycznych, analiz i działań prawnych. Spektakl pozwolił nam powiedzieć głośno i publicznie, że w 1968 roku dokonano zbrodni przeciwko ludzkości. Sędziowie, którzy byli na spektaklu, absolutnie zgadzają się z przedstawioną argumentacją prawną. Zawiadomienie o zbrodni zostanie dokończone, zrobię to po premierze „Zemsty nietoperza". A w teatrze zdecydowałem się na rozrywkową działalność, bo prysły złudzenia, że wystawiając polityczne spektakle, będę miał wpływ na zmianę politycznej rzeczywistości. Teatr nie może realnie zmienić świata.

Wystawiając „Krakowiaków i Górali" o skonfliktowanym społeczeństwie, nie wierzył pan w pozytywny wpływ na Polaków?

Powtórzyłem to, co zaobserwował Bogusławski. Jednocześnie zdałem sobie sprawę, że w Polsce za ambitny teatr nigdy nie może być uznana komedia. Kiedy myślimy o wielkich teatralnych twórcach, nie mamy na myśli twórców komediowych. Reżyserzy urodzeni w Polsce mogą zostać uznani za ważnych, tylko sięgając po rozdzierające tematy. W innych krajach jest inaczej. Angielskiego teatru nie da się wyobrazić bez komedii Szekspira, francuskiego – bez komedii Moliera, zaś włoskiego – bez Goldoniego. W Polsce nasz narodowy komediopisarz Fredro nie ma tej samej pozycji, co Molier we Francji. Dlatego w polskim teatrze artystycznym, tym z najwyższej półki, gdzie są największe budżety, najlepszy sprzęt, aktorzy i reżyserzy, brakuje komedii. Widz musi iść na mniej wyrafinowane produkcje. Teatr Narodowy też powinien grać komedie.

Sceny narodowe unikają fars i komedii.

Tak. Na przykład Krzysztof Mieszkowski postawił sobie za punkt honoru, że nie będzie we wrocławskim Teatrze Polskim wystawiał nowych fars, a jedynie dogrywał zrealizowane wcześniej. Mówiłem mu, że po wystawieniu całości „Dziadów", trzeba wystawić farsę, bo poważniej już się nie da. I był plan, żeby na dużej scenie zrobić kasową farsę. Najbardziej zależało mi na „Czarnej komedii" Schaeffera. To genialna sztuka. Niestety, z powodu zmiany dyrekcji nic z tego nie wyszło.

Kiedy pomyślał pan o tworzeniu wartościowego teatru popularnego?

Reklama
Reklama

Jeszcze gdy pracowałem w Starym Teatrze. Wyreżyserowałem tam „Odprawę posłów greckich" i „Ifigenię w Taurydzie", spektakle które wygrywały festiwale, dostawały świetne recenzje, ale nie były grane. Nie chciałem funkcjonować tylko jako reżyser ceniony w środowisku. Dlatego, gdy zacząłem współpracować z Pawłem Łysakiem, zaproponowałem mu „Wielkiego Gatsby'ego", a więc powieść z najwyższej literackiej półki, a jednocześnie taką, którą chce się zobaczyć na scenie, bo nie stroni od niej nawet Hollywood. Na spektakl przyszła co dziesiąta osoba mieszkająca w Bydgoszczy.

A teraz sięgnął pan po gatunek, który w Polsce został przez krytykę zniszczony, zaorany jako sklerotyczny i idiotyczny.

To prawda, ale my „Zemstę nietoperza" bierzemy nie z operetki tylko z opery, gdzie również w Polsce jest grana. Muzyka Straussa jest absolutnie genialna.

Co da polskim widzom pana wersja najsłynniejszej operetki?

Do tej pory było tak, że śpiewacy się popisywali, a fabuła była traktowana jako błaha i głupia. Tymczasem jeżeli potraktuje się libretto serio i wykreuje postaci serio, muzyka też zyska, bo wybrzmiewa przy okazji prawdziwego dramatu. Mówiąc po wagnerowsku: możemy wtedy stworzyć prawdziwy dramat muzyczny, dzięki temu że Johann Strauss znakomicie zaprojektował dramaturgię w muzyce.

Jak pan czyta libretto, w którym można odkryć podobieństwa do bardzo gorzkiej komedii, jaką jest szekspirowski „Sen nocy letniej"?

Reklama
Reklama

Z powagą. Tak jak „Wesele" Wyspiańskiego, który był przecież obywatelem cesarsko-królewskich Austro-Węgier, a więc pochodził z tego samego pnia, co Strauss. Dramaturgia „Zemsty nietoperza" i „Wesela" jest podobna. Pierwszy akt jest w miarę trzeźwy, drugi to absolutne pijaństwo jak to na imprezie, zaś trzeci to totalny kac. Alkoholowa dramaturgia „Wesela" ewidentnie zaczerpnięta jest z „Zemsty nietoperza", jak i muzyczność dramatu Wyspiańskiego. A autorzy libretta, Karl Haffner i Richard Genée, byli absolutnymi mistrzami, których klasę, biorąc pod uwagę skalę produkcji XIX-wiecznych operetek, można porównać z tym, co dziś w świecie animacji robi hollywoodzkie studio Pixar, w którym pracują najlepsi scenarzyści i pisarze.

I o czym jest „Zemsta nietoperza", poza tym, że pokazuje zemstę za pijacki żart?

O Dionizosie. Gdy mąż Rosalindy wychodzi z domu, przychodzi do niej dawny kochanek Alfred i zachęca do picia wina, zapomnienia się oraz do wolnej miłości. Sztuka jest też o wampiryzmie. Mamy dwóch starych facetów, którzy potrzebują świeżej krwi, więc idą na imprezę, na łowy, by żyć wiecznie. Jak Dracula. To jest w tekście. Jednocześnie jest motyw wiedeńskiej krwi, czyli wina, które napędzało Wiedeń. Picie wina jest jak picie świeżej krwi. W scenie orgii u Orlofsky'ego wszyscy ze wszystkimi piją wino i są zaplątani w swoje ręce i nogi. To się działo na 20 lat przed Freudem i Schnitzlerem, a wyrasta z tego samego wiedeńskiego pnia.

Czego oczekuje pan po premierze?

Gdy robi się spektakle, które programowo nie schlebiają masowym gustom, mogą się nie podobać, a w środowisku odnoszą nawet tak zwany artystyczny sukces. Ale jeśli robimy spektakl z tańcami i śpiewami, który ma się podobać, to mam nadzieję, że się będzie naprawdę podobał. Bo jak nie, ponoszę stuprocentową klęskę.

Reklama
Reklama

Jak pan skomentuje sytuację Teatru Polskiego we Wrocławiu?

Po kontroli NiK i odwołaniu Cezarego Morawskiego wraca nadzieja. Jeżeli wyborcy w demokratycznym państwie wybierają takie władze, które niszczą kulturę – to władza ma do tego pełny mandat. Oczywiście my, artyści, jesteśmy od tego, żeby protestować i piętnować barbarzyństwo.

Stara idiotka nie daje się zamordować

„Zemsta nietoperza" Johanna Straussa syna, której prapremiera odbyła się 145 lat temu w Wiedniu, to bodaj najlepsza, a z pewnością najpopularniejsza do dziś operetka. W Polsce ma ją aktualnie w repertuarze większość teatrów operowych – w Bydgoszczy, Bytomiu, Krakowie, Łodzi i Poznaniu.

Problem z wystawianiem u nas klasyki Straussa (także „Baron cygański"), Franza Lehara („Wesoła wdówka") czy Jacques'a Offenbacha („Orfeusz w piekle", „Piękna Helena") polega natomiast na tym, że w ostatnich kilkunastu latach zniknęły definitywnie teatry operetkowe, przekształcając się w sceny musicalowe. A operetka jako gatunek teatralno-muzyczny wymaga specyficznego wykonawstwa, nie podołają temu zadaniu aktorzy musicalowi, a śpiewacy operowi także mają problemy z wyczuciem stylu, nie mówiąc o konieczności błyskotliwego prowadzenia mówionych dialogów.

„Starą idiotkę operetkę należy zamordować" – pisał już w dwudziestoleciu międzywojennym Julian Tuwim, skądinąd autor genialnego tłumaczenia „Zemsty nietoperza". Ta sztuka nie chce wszakże zniknąć. Wbrew temu, co twierdzi dziś wielu krytyków, klasyczna operetka w swych podstawowych dwóch wersjach – wiedeńskiej i paryskiej – nie jest anachronizmem. Nadal ma liczną widownię.

Fakt, że „Zemsta nietoperza" jest grana w tak wielu polskich teatrach operowych, nie świadczy o miłości do niej dyrektorów tych. Oni wiedzą, że widowiskowo zainscenizowana operetka jest ciągle frekwencyjnym pewniakiem.

Pozostaje pytanie, jak i z kim wystawiać operetkę, gdy brakuje śpiewaków, muzyków i dyrygentów, którzy wiedzieliby, jak podejść do utworów tak mocno osadzonych w XIX-wiecznej obyczajowości i konwencjach muzycznych tamtej epoki.

Przeniesienie „Zemsty nietoperza" na scenę dramatyczną można więc też traktować jako próbę znalezienia odpowiedzi na te pytania. Warto zresztą przypomnieć, że w historii polskiego teatru zapisało się słynne jej wystawienie w 1949 r. przez aktorsko-operetkowy zespół Teatru Nowego w Warszawie ze znakomitymi kreacjami m.in. Tadeusza Fijewskiego i Ludwika Sempolińskiego.

- Jacek Marczyński

Teatr
„Tkocze” Mai Kleczewskiej z Grand Prix Boskiej Komedii
Materiał Promocyjny
MLP Group z jedną z największych transakcji najmu w Niemczech
Teatr
Nie żyje Piotr Cieplak, reżyser m. in. „Nart Ojca Świętego" Jerzego Pilcha
Teatr
Florentina Holzinger na początek Festiwalu Boska Komedia w Krakowie
Teatr
Michał Merczyński: nowy spektakl Warlikowskiego i debiut Komasy w Nowym Teatrze
Materiał Promocyjny
Jak producent okien dachowych wpisał się w polską gospodarkę
Teatr
Sowieci i naziści w litewskich „Dziadach" Skrzywanka w Kownie, gdzie powstały
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama