„Obrazy bez autora”: Tajemnice niemieckiego malarza

Od 12 czerwca na ekranach kin „Obrazy bez autora” Floriana Henckela von Donnersmarcka. Jego bohater podobny jest bliźniaczo do Gerharda Richtera, jednego z najbardziej znanych, cenionych i drogo sprzedawanych współczesnych malarzy. Wystawa tego artysty odbyła się w Polsce tylko raz - w 2004 roku w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie. Kuratorką była Milada Ślizińska, która opowiada o wystawie i malarzu.

Publikacja: 17.06.2020 12:27

„Obrazy bez autora”: Tajemnice niemieckiego malarza

Foto: Aurora Films

- Wiedziałam, że Gerhard Richter jest wybitnym artystą. Jego twórczość jest związana ze zbiorem  różnego rodzaju "obrazów" fotograficznych  - mówi Milada Ślizińska.   -No i to bardzo ważny artysta  II połowy XX wieku - z niemieckich bodaj najważniejszy. Kiedy pracowałam nad jego wystawą był już znany i uznany, tyle że nie w  Polsce, chociaż cieszące się dużym zainteresowaniem  prace Wilhelma Sasnala wyraźnie do jego twórczości nawiązywały. A u nas działa mechanizm - musi być o artyście głośno, aby widzowie przychodzili, czyli najlepiej, żeby był gwiazdą tzw. światowego formatu Oczywiście Richter był taką gwiazdą, w Polsce  jednak mało kto znał jego twórczość. Zebrałam na tę wystawę 700 tysięcy złotych - wtedy to było naprawdę dużo, chociaż moi koledzy na Zachodzie uważali, że to niewiele. Transport jego prac wymagał nie tylko klimatyzowanego samochodu renomowanej europejskiej firmy zajmującej się przewozem dzieł sztuki, ale też każdy obraz musiał mieć specjalnie zbudowaną na jego wymiar klimatyzowaną skrzynię do transportu. Ubezpieczenie było wysokie. Poza tym postanowiliśmy wydać katalog Atlasu zawierający całość dzieła na tamtym etapie, czyli wszystkie 733 tablice. Sądziłam, że wystawę do Zamku Ujazdowskiego obejrzy co najmniej 40 tysięcy widzów (na wcześniejszej wystawie Nan Goldin było ich 90 tysięcy), ale przyszło o wiele mniej - około 6 tysięcy. Dwa lata później na londyńskiej prezentacji Richtera były tłumy.

Wystawa w CSW prezentowała cały Atlas - artystyczny notatnik Richtera, który powstaje nieprzerwanie od 1962 roku i jest jednym z najważniejszych "dzieł w procesie" II poł. XX wieku  Artysta umieszcza  w nim zarówno zdjęcia swoje jak i znalezione, tak rodzinne, jak i wycinane z gazet i czasopism, fotografie "średnich reporterów," ale też zwykłe zdjęcia amatorskie - "ikony codzienności", rysunki, szkice, projekty oraz fragmenty własnych, pociętych  obrazów. W oparciu o te materiały Richter namalował większą część swoich obrazów - wiele z nich znalazło się na warszawskiej wystawie.

 

- Richter pracował krótko w laboratorium fotograficznym i wtedy zainteresował się powstającą codziennie nieprzebraną masą zdjęć, na początku czarno białych, ale później też barwnych. Nigdy nie zbierał zdjęć wielkich fotografów – wyjaśnia Milada Ślizińska.  - Kiedy u niego byłam ważnym wydarzeniem była dla niego wojna na Bliskim Wschodzie i w związku z nią wykonał kolejną część Atlasu ze swojego pociętego abstrakcyjnego obrazu i tekstu z gazety. Każdego dnia dodawał fragment. W Atlasie zawarta jest historia zapisana w zdjęciach. Ta praca, należąca do kolekcji Stadtlische Galerie im Lenbachhaus w Monachium jest bardzo rzadko wypożyczana, ponieważ barwne fotografie zmieniają kolory pod wpływem światła i w rezultacie ulegają entropii. Ciekawe, że obecny właściciel Atlasu zawarł z artystą umowę na mocy której trafiają do niego kolejne, powstające na bieżąco karty. Jeszcze większym wyzwaniem okazało się dla nas wypożyczenie obrazów. Pisałam do wielu muzeów, negocjując z trudem każdy obraz. Ważny londyński galerzysta odmówił mi tłumacząc, że Polska jest zbyt niepewnym krajem, by wypożyczał pracę artysty takiego formatu.

Gerhard Richter rzadko udziela wywiadów, unika też publiczności i mikrofonów. Jednak w 2011 roku dokumentalistka Corrina Belz zrealizowała o nim dokument „Gerhard Richter – painting”. Towarzyszyła artyście z kamerą przez wiele miesięcy w jego atelier w Hanewaldzie. Na jej pytania odpowiadał jedynie monosylabami unikając interpretacji swoich prac. Milada Ślizińska spotkała się artystą raz w jego domu pod Kolonią.

- Pojechałam do niego zapowiedziana przez dyrektora Museum Ludwig, Kaspera Koeniga - wspomina kuratorka. - Pierwsze wrażenie: ładny dom. Richter mieszka w nim ze swoją trzecią żoną i trójką dzieci. Opowiadał mi, że właśnie pracuje nad projektami witraży do Katedry w Kolonii - odsłonięte zostały trzy lata później. Artysta nie był wylewny. Ale kiedy zobaczyłam stojący w przedpokoju obraz i powiedziałam, zgodnie z prawdą, że znam jego historię - był tym zaskoczony. To był obraz, który został mu przywieziony do przemalowania, bo jak powiedział zaprzyjaźniony z nim dyrektor muzeum, z którego obraz przyjechał: „był tak marny, że wstyd przed sponsorami i publicznością”. Obraz ten został zakupiony do kolekcji przez poprzedniego dyrektora, ale Koenig, który przyjaźnił się z Richterem, uznał, że artysta musi go poprawić. Dowiedziałam się o tym od Koeniga, kiedy szukałam obrazów do wypożyczenia na moją wystawę. Kiedy pokazałam Richterowi projekt katalogu wystawy w Zamku Ujazdowskim  kategorycznie go odrzucił i zaproponował, żeby publikacja miała wymiary typowej hotelowej Biblii, czyli 13x19 cm. Mam do dziś rysunek, który wtedy zrobił z różnymi notatkami i przekreśleniami. W rezultacie pożyczył też na naszą wystawę ze swojego domu obraz z kwiatami. A poza tym polubił mnie jego pies i właściwie to jemu zawdzięczam sukces spotkania z Richterem.

Powszechnie znana jest ponura historia rodzinna artysty. W czasach nazizmu ofiarą przymusowego internowania i  sterylizacji była podejrzana o schizofrenię jego młodziutka ciocia. Odpowiedzialny za to był Heinrich Eufinger, lekarz SS i zarazem ojciec jego pierwszej żony Marianne.

- Zagłada rzadko pojawiała się w długiej przecież jego karierze przypomina Milada Ślizińska. - W Atlasie na tablicach 16 – 20 umieścił  zdjęcia z Auschwitz. Zapytałam dlaczego potem już nie nawiązywał do tego tematu. Odpowiedział, że nie może i więcej tego nie tknie. . Ale w zamówionym  obrazie  dla Reichstagu (zamówiono wtedy obrazy u najwybitniejszych malarzy niemieckich) zaczął pierwsze szkice od czarno-białych zdjęć z obozów koncentracyjnych (plansze 635-649 w Atlasie), a potem przeszedł na paletę barw, kończąc na kolorach flagi niemieckiej. W Atlasie znajduje się cały zapis tej jego pracy. Obecnie Zagłada jest jednym z ważniejszych tematów jego prac.

Film przedstawia historię Richtera do połowy lat 60. , gdy stał się już. artystą uznanym. Zdaniem Milady Ślizińskiej nie wszystkie szczegóły filmowej biografii artysty są zgodne z rzeczywistością.

- Pokazane jest na przykład, że kiedy był studentem w Dusseldorfie mył schody, by zarobić na utrzymanie. Tymczasem w późnych latach 50. Niemcy były już na tyle zamożne, że dawały studentom stypendia – więc na pewno i on je miał. Studiował u profesorów, których nazwiska niewiele nam mówią. W filmie jego profesorem jest  słynny artysta Joseph Beuys, który rzeczywiście był w tym czasie na dusseldorfskiej uczelni. Na pewno Richter studiował i przyjaźnił się z Konradem Fischerem, który później przez wiele lat był jego galerzystą. W filmie – zapewne dla efektu – przyjaźni się Guentherem Ueckerem, podobnie zresztą jak Richter – uciekinierem z NRD.  Na początku 1960 roku Uecker zaczął wbijać gwoździe do mebli, instrumentów muzycznych i przedmiotów gospodarstwa domowego. I po tych gwoździach zawsze można go rozpoznać. Ale myślę, że tak naprawdę Richter miał trochę innych kolegów…

- Wiedziałam, że Gerhard Richter jest wybitnym artystą. Jego twórczość jest związana ze zbiorem  różnego rodzaju "obrazów" fotograficznych  - mówi Milada Ślizińska.   -No i to bardzo ważny artysta  II połowy XX wieku - z niemieckich bodaj najważniejszy. Kiedy pracowałam nad jego wystawą był już znany i uznany, tyle że nie w  Polsce, chociaż cieszące się dużym zainteresowaniem  prace Wilhelma Sasnala wyraźnie do jego twórczości nawiązywały. A u nas działa mechanizm - musi być o artyście głośno, aby widzowie przychodzili, czyli najlepiej, żeby był gwiazdą tzw. światowego formatu Oczywiście Richter był taką gwiazdą, w Polsce  jednak mało kto znał jego twórczość. Zebrałam na tę wystawę 700 tysięcy złotych - wtedy to było naprawdę dużo, chociaż moi koledzy na Zachodzie uważali, że to niewiele. Transport jego prac wymagał nie tylko klimatyzowanego samochodu renomowanej europejskiej firmy zajmującej się przewozem dzieł sztuki, ale też każdy obraz musiał mieć specjalnie zbudowaną na jego wymiar klimatyzowaną skrzynię do transportu. Ubezpieczenie było wysokie. Poza tym postanowiliśmy wydać katalog Atlasu zawierający całość dzieła na tamtym etapie, czyli wszystkie 733 tablice. Sądziłam, że wystawę do Zamku Ujazdowskiego obejrzy co najmniej 40 tysięcy widzów (na wcześniejszej wystawie Nan Goldin było ich 90 tysięcy), ale przyszło o wiele mniej - około 6 tysięcy. Dwa lata później na londyńskiej prezentacji Richtera były tłumy.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Sztuka
Omenaa Mensah i polskie artystki tworzą nowy rozdział Biennale na Malcie
Rzeźba
Rzeźby, które przeczą prawom grawitacji. Wystawa w Centrum Olimpijskim PKOl
Rzeźba
Trzy skradzione XVI-wieczne alabastrowe rzeźby powróciły do kościoła św. Marii Magdaleny we Wrocławiu
Rzeźba
Nagroda Europa Nostra 2023 za konserwację Ołtarza Wita Stwosza
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Rzeźba
Tony Cragg, światowy wizjoner rzeźby, na dwóch wystawach w Polsce