Atmosfera w Barcelonie gęstnieje niemal z każdym dniem.
– To jest proces oddolny, który nie jest kierowany przez żadną partię, żadnego polityka. Dlatego tak wielka jest jego siła. To jest proces demokratyczny, którego celem jest nadanie temu krajowi instytucji państwa, aby lepiej służyć obywatelom – przekonuje „Rz" Neus Munte, wicepremier Katalonii. – Chcemy działać w pełnej zgodności z normami ustanawianymi przez kataloński parlament – dodaje, jakby kierowana przez nią prowincja nie była już częścią szerszej struktury – Hiszpanii.
Takiego języka w oficjalnych deklaracjach politycy jeszcze tu nie używali. Koalicja Junts pel Si (Razem dla Tak), która wygrała miesiąc temu wybory regionalne, oraz radykalne lewicowe ugrupowanie CUP nie tylko zapowiadają w specjalnej deklaracji błyskawiczne utworzenie „niezależnego państwa w formie republiki", ale apelują także o „obywatelskie nieposłuszeństwo" wobec władz w Madrycie. W szczególności sygnatariusze uznają, że hiszpański Trybunał Konstytucyjny, który z pewnością uzna za sprzeczne z hiszpańskim prawem plany nacjonalistów, „stracił wszelką legitymizację" i jego stanowisko nie może być brane pod uwagę. Właśnie dlatego ich zdaniem nowy, kataloński rząd od tej pory może „wyłącznie brać pod uwagę" decyzje regionalnego parlamentu, a nie Kortezów w Madrycie.
W deklaracji przyjęto także niezwykle ambitny kalendarz budowy nowego państwa. Pierwsze jego instytucje – skarb oraz system zabezpieczeń socjalnych – miałyby powstawać już w ciągu 30 dni od zatwierdzenia dokumentu przez katalońskich deputowanych.
Taki pośpiech narzucili działacze CUP. Ci zdeterminowani nacjonaliści stawiają na politykę faktów dokonanych przed grudniowymi wyborami do parlamentu Hiszpanii, w wyniku których konserwatywny rząd Mariano Rajoya mogłaby zastąpić lewicowa ekipa.
– W takim przypadku Madryt mógłby zaproponować kompromisowe rozwiązanie polegające na przyznaniu Katalonii dodatkowych kompetencji i przekształceniu Hiszpanii w kraj federalny. To scenariusz, którego CUP nie akceptuje i którego realizację chce na wszelki sposób utrudnić – mówi „Rz" Oriol Bartomeus, prof. politologii na Uniwersytecie w Barcelonie.