Rajd Wenecja-Pekin: A za murem pustka

25 lipca 2015, gdzieś przed Ułan Bator. Stan licznika: 16362 km

Aktualizacja: 15.08.2015 16:11 Publikacja: 15.08.2015 16:00

rp.pl/Przemysław Osuchowski

rp.pl/Przemysław Osuchowski

Foto: materiały autora

Konwojem naszych ośmiu wszystkomających samochodów skierowaliśmy się na północ, w stronę Mongolii. Oczywiście w sposób nad wyraz umowny, bo północne Chiny to... Mongolia Wewnętrzna. Jej „wewnętrzność" wzięła się prawdopodobnie stąd, że leży po wewnętrznej stronie Muru Chińskiego. Po jego „zewnętrznej" stronie zaczyna się świat kompletnie odmienny.

Gdy zostawia się za plecami największy Mur świata, już po kilku kilometrach porośniętych lasem wzgórz widać początek... niczego. Czyli Mongolii właściwej. Znika pofałdowanie terenu. Znikają drzewa, potem krzewy, a na końcu znika nawet trawa. Znikają też ludzie, których w Chinach jest mrowie, a w Mongolii mizerne promile. Mongolia jest krajem pięć razy większym od Polski, ale ludności ma zaledwie dwa i pół miliona. W dodatku połowa z nich uparła się aby mieszkać w stolicy. Więc jest Mongolia krajem raczej bezludnym. O mikroskopijnym zaludnieniu regionu najlepiej świadczy fakt, że w Polsce znamy tylko jednego reprezentanta potomków Czyngis-chana. Sytuacja to na tyle wyjątkowa, że facet musiał zrobić telewizyjną karierę, Bilguun Ariunbaatar celebrytą więc nad Wisłą jest. Odmienność i wyjątkowość Mongolii rzuca się w oczy jeszcze przed przekroczeniem mongolskiej granicy. Ostatnie chińskie miasto na naszym szlaku to Erenhot, spory moloch. Handlowy oczywiście. Wprawdzie mieszka tu według oficjalnych danych mniej ludzi niż w Wadowicach, ale w śródmieściu kłębi się ich trzy razy więcej niż statystyki wskazują. Wszyscy, jak to w przygranicznych grajdołach, podnieceni transgraniczną wymianą towarową. Bo miasto przygraniczne z handlu żyje. Kupujący to oczywiście obywatele Mongolii. Odróżniają się nie tylko rysami twarzy, ale również specyficznym zamiłowaniem do starych UAZ-ów postradzieckich. Nie do uwierzenia, ile w taki samochodzik można upchać towaru! I na trzech kołach do ojczyzny powrócić!

Przejście graniczne też nie ma charakteru turystycznego. Handlowo-przemytniczy tłumek urzeka malowniczością i przypomina czasy, gdy na tym samym przejściu bywali Polacy w początkach naszej drogi do kapitalizmu. Już po mongolskiej stronie w Zamiin-Uud widać pierwsze „ślady" kultury poradzieckiej, bo w południe przed kolejowym i autobusowym dworcem co drugi przechodzień obezwładniony jest alkoholem czterdziestoprocentowym. Na następnych kilku kilometrach i UAZ-y i ich zanietrzeźwieni woźnice znikają w stepie, a jedyna szosa wiedzie setkami kilometrów stepowego pustkowia. Jedynym pocieszeniem jest całkiem przyzwoita szosa, którą zbudowali zapewne Chińczycy.

Jeszcze przed startem I Rajdu Wenecja – Pekin pytałem kilku azjatyckich włóczykijów, co warto zobaczyć w Mongolii. Wszyscy jak na komendę odpowiadali: „wszystko w bok od asfaltu, im dalej od Ułan Bator, tym piękniej". Nie kłamali.

Półpustynne stepy południowej Mongolii urzekły nas nie tyle rozległością, co kompletną pustką. Czasem na horyzoncie pojawi się pojedyncza jurta, czasem stadko koni lub owiec, czasem kilka baktrianów czyli wielbłądów właściwych, a więc dwugarbnych. Jeszcze rzadziej można spotkać konnego pasterza. Choć z ręką na sercu przyznać trzeba, że częściej poruszają się na motocyklach niż w siodle. Motocykl nie wyklucza jednak kowbojskich atrybutów. Siedzisko motoru zdobione jest niczym świąteczna uprząż konna. Nie może też zabraknąć kowbojskich butów z tłoczonej drobnym wzorem skóry, równie kowbojskiego kapelusza, skórzanego pejcza i ciemnych okularów a'la Strażnik Teksasu. Oczywiście uciekliśmy szybko z asfaltu. Polnymi dróżkami mknęliśmy od jurty do jurty i wszędzie nas traktowano jak z dawna oczekiwanych gości. Poczęstunek herbatą (z lekka słonawą niestety), suszonym serem owczym, chlebem i mnóstwem uśmiechu zauroczył nas do tego stopnia, że dwie z naszych załóg prędko zmieniły plany i zamiast w stronę Bajkału, pojechały na zachód w poprzek Mongolii.

Reszta uczestników Rajdu szukając ponoć imponującego pomnika największego z Mongołów w wyniku błędu GPS wylądowała w... odkrywkowej kopalni złota. Przekonaliśmy się tym samym, że nie samym piaskiem i stepem Mongolia stoi. Odkrywki eksploatują głównie chińskie firmy, co potwierdza stare chińskie porzekadło, że nie jest ważne, kto krowę za rogi trzyma, ale kto ja doi. Kusiło nas aby trochę piasku na patelni przepłukać, ale nie na tyle by zostać tam na zawsze. A sam pomnik Czyngis-chana okazał się rzeczywiście imponujący i godny największego wojownika i polityka przełomu XI i XII wieku. Facet który podbił prawie całą Azję i zagroził Europie pomnika drobnego mieć przecież nie może. Sanktuarium mu poświęcone jest zapewne największym obiektem całego kraju, a sam pomnik większy od Statuy Wolności. Marco Polo też ma w Ułan Bator swój pomniczek, ale zdecydowanie mniejszy.

 

Konwojem naszych ośmiu wszystkomających samochodów skierowaliśmy się na północ, w stronę Mongolii. Oczywiście w sposób nad wyraz umowny, bo północne Chiny to... Mongolia Wewnętrzna. Jej „wewnętrzność" wzięła się prawdopodobnie stąd, że leży po wewnętrznej stronie Muru Chińskiego. Po jego „zewnętrznej" stronie zaczyna się świat kompletnie odmienny.

Gdy zostawia się za plecami największy Mur świata, już po kilku kilometrach porośniętych lasem wzgórz widać początek... niczego. Czyli Mongolii właściwej. Znika pofałdowanie terenu. Znikają drzewa, potem krzewy, a na końcu znika nawet trawa. Znikają też ludzie, których w Chinach jest mrowie, a w Mongolii mizerne promile. Mongolia jest krajem pięć razy większym od Polski, ale ludności ma zaledwie dwa i pół miliona. W dodatku połowa z nich uparła się aby mieszkać w stolicy. Więc jest Mongolia krajem raczej bezludnym. O mikroskopijnym zaludnieniu regionu najlepiej świadczy fakt, że w Polsce znamy tylko jednego reprezentanta potomków Czyngis-chana. Sytuacja to na tyle wyjątkowa, że facet musiał zrobić telewizyjną karierę, Bilguun Ariunbaatar celebrytą więc nad Wisłą jest. Odmienność i wyjątkowość Mongolii rzuca się w oczy jeszcze przed przekroczeniem mongolskiej granicy. Ostatnie chińskie miasto na naszym szlaku to Erenhot, spory moloch. Handlowy oczywiście. Wprawdzie mieszka tu według oficjalnych danych mniej ludzi niż w Wadowicach, ale w śródmieściu kłębi się ich trzy razy więcej niż statystyki wskazują. Wszyscy, jak to w przygranicznych grajdołach, podnieceni transgraniczną wymianą towarową. Bo miasto przygraniczne z handlu żyje. Kupujący to oczywiście obywatele Mongolii. Odróżniają się nie tylko rysami twarzy, ale również specyficznym zamiłowaniem do starych UAZ-ów postradzieckich. Nie do uwierzenia, ile w taki samochodzik można upchać towaru! I na trzech kołach do ojczyzny powrócić!

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 793
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 792
Świat
Akcja ratunkowa na wybrzeżu Australii. 160 grindwali wyrzuconych na brzeg
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 791
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 790