– Nie cofniemy się, reforma sądownictwa musi być przeprowadzona – powiedziała po wtorkowym posiedzeniu rządu Beata Szydło, dzień przed pierwszym czytaniem projektu reformy Krajowej Rady Sądownictwa. Tę retorykę podtrzymał w środę w Sejmie wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł.
Projekt zakłada, że członków tego sędziowskiego quasi-samorządu będą wybierali politycy. Marszałek Sejmu dopuścił wprawdzie do procedowania także poselski projekt reformy KRS (przygotowany przez samych sędziów), który pozostawia wybory w rękach samych zainteresowanych, trudno się jednak spodziewać kompromisu. Zwłaszcza że spirala emocji i oskarżeń między politykami PiS a sędziami rozkręciła się na dobre.
Wszystko wskazuje więc na to, że reforma KRS zostanie przeforsowana według scenariusza znanego ze sporu o Trybunał Konstytucyjny. I znów dla przeciętnego zjadacza chleba KRS to instytucja nieznana. On oczekuje lepszej dostępności sądów. Nie jest ciekaw, jak będą wybrani członkowie „tajemniczego organu". W co zatem gra PiS?
Reforma sądów jest potrzebna, bo mimo wielu zmian sądy są nadal reliktem PRL, a czas procesów, mimo postępu technologicznego, nowych kodeksów, inwestycji itd., się wydłuża.
Zbigniew Ziobro kilka miesięcy temu przedstawił pomysły, które dawały nadzieję na strukturalny zwrot. Zmiany organizacyjne w sądach, skierowanie do orzekania większej liczby sędziów, monitorowanie obciążeń, uproszczenie procedur i wiele innych. Czekali na nie nie tylko obywatele, ale też spora część środowiska sędziowskiego.