Mariusz Królikowski o szkodliwości delegacji w sądach

Przepisy o delegacjach, które miały służyć zapobieganiu chwilowym brakom kadrowym w sądach, stały się w praktyce poważnym zagrożeniem dla działania niezależnego wymiaru sprawiedliwości – pisze sędzia.

Aktualizacja: 19.11.2016 12:13 Publikacja: 19.11.2016 09:00

Mariusz Królikowski o szkodliwości delegacji w sądach

Foto: Fotorzepa, Marian Zubrzycki

W ostatnim czasie głośna medialnie stała się sprawa sędzi Justyny Koski-Janusz odwołanej przez ministra sprawiedliwości z delegacji stałej do sądu wyższego rządu. Środowisko sędziowskie zbulwersowało przede wszystkim kuriozalne uzasadnienie tej decyzji zawarte na stronie internetowej ministerstwa, choć samo odwołanie było zgodne z prawem.

Według oświadczenia na ministerialnej stronie sędzia Justyna Koska-Janusz miała się „wykazać wyjątkową nieudolnością i zupełnie nie radzić sobie z prowadzeniem bardzo prostej, choć głośnej sprawy, co było szeroko komentowane i krytykowane w mediach". Prawdę mówiąc, zupełnie nie wiadomo, na czym ta „wyjątkowa nieudolność" miałaby polegać. Skoro bowiem zachowanie oskarżonej na sali rozpraw pozwalało wątpić w jej poczytalność, to sprawa nie mogła być rozpoznana w trybie przyspieszonym i konieczny był jej zwrot prokuratorowi. Jak wynika z opinii biegłych psychiatrów, wątpliwości owe okazały się zresztą jak najbardziej uzasadnione. W tej sytuacji internetowy komunikat sformułowany przez ministerialny Wydział Komunikacji Społecznej i Promocji nie może być w żadnej mierze uznany za promocję resortu.

Naturalna droga do kariery

Warto przy tej okazji przyjrzeć się dokładnie instytucji tzw. delegacji stałej do sądu wyższej instancji i potrzeby jej funkcjonowania w systemie prawnym.

Instytucja delegowania sędziego do sądu wyższego rzędu (i odwoływania) nie jest żadną nowością i znana jest od początku III RP. Delegacja w obecnym kształcie funkcjonuje od 2012 r., kiedy to wprowadzono obowiązującą do dzisiaj zasadę, że delegacja do sądu wyższego rzędu może nastąpić jedynie w szczególnie uzasadnionych wypadkach, a warunkiem jej dokonania są potrzeby wynikające z obciążenia i racjonalne wykorzystanie kadr.

Tyle teoria. W praktyce bowiem delegacja do sądu wyższego rzędu wcale nie jest wyjątkiem. Mamy z nią do czynienia znacznie częściej niż z delegacją do sądu równorzędnego czy zupełnie wyjątkową delegacją do sądu niższego. Co więcej, w wielu przypadkach staje się naturalną (a nieraz jedyną) drogą do wyższego szczebla kariery sędziowskiej.

Wybiera, więc najpierw ocenia

Zacznijmy jednak od kwestii uprawnień ministra sprawiedliwości do stosowania delegacji zwanych potocznie stałymi, choć zwykle przyjmują one postać sześciomiesięcznych. W zasadzie można przyjąć, że minister ma pełną swobodę powoływania i odwoływania z delegacji. Nie musi swoich decyzji uzasadniać i są one – tak jak wiele decyzji personalnych ministra – niezaskarżalne. Co prawda powinien się przy tym kierować „racjonalnym wykorzystaniem kadr sądownictwa powszechnego oraz potrzebami wynikającymi z obciążenia zadaniami", jednakże jest to formuła na tyle pojemna, że można właściwie mówić o uznaniowości. Delegowanie i odwołanie z delegacji następuje zwykle na wniosek właściwego prezesa sądu apelacyjnego lub okręgowego. Jest to jednak praktyka pozaustawowa, więc w istocie minister nie jest w żaden sposób uzależniony od ewentualnego wniosku.

Dlatego każda decyzja o delegacji czy odwołaniu z delegacji, jeżeli spełnia wymagania formalne, musi być uznana za zgodną z prawem, a jej kwestionowanie – wobec braku uzasadnienia – jest właściwie niemożliwe. Nie można również podzielić tezy, iż minister nie posiada uprawnień do oceny kompetencji sędziego, jako że sam nie ma wystarczających kwalifikacji do sprawowania urzędu sędziowskiego. Skoro bowiem minister ma uprawnienie do swobodnego powoływania i odwoływania sędziów z delegacji, to na jakiejś podstawie musi te decyzje podejmować i siłą rzeczy wiązać się to może także z oceną osoby danego sędziego. Jest to niezależne od tego, czy w danej chwili funkcję ministra sprawiedliwości pełni prawnik, filozof czy choćby ślusarz. Uprawnienie do podjęcia decyzji o delegowaniu danego sędziego i oceny zasadności takiej decyzji nie wynika bowiem z osobistych uprawnień polityka sprawującego tę funkcję, ale z ustawowych kompetencji jego urzędu.

Sędziowie delegowani zwykle występują w konkursach na wyższe stanowisko i te konkursy często wygrywają. Osobiście również miałem okazję taką ścieżkę awansu wykorzystać. Nic w tym złego, jeśli warunki konkursu są równe i sprawiedliwe. Gorzej jednak, że są okręgi i apelacje, w których „ścieżka delegacyjna" jest de facto jedyną możliwością awansu, gdyż do konkursu na dane miejsce w sądzie wyższym staje zawsze tylko jeden sędzia, uprzednio tam delegowany z niższego szczebla. Brakuje badań pozwalających stwierdzić, dlaczego tak się dzieje. Można jednak podejrzewać, że niekoniecznie wynika to z przekonania, że kandydat z delegacji jest najlepszym z najlepszych, raczej obawa, że w starciu z takim kandydatem szanse na sukces w konkursie są znikome, a skutki kandydowania wbrew woli przełożonych mogą być niekorzystne.

Widzimisię polityka

Tu właśnie kryje się główne niebezpieczeństwo związane z delegacjami do sądu wyższego rzędu. Po pierwsze, delegowany sędzia jest całkowicie uzależniony od widzimisię polityka aktualnie pełniącego ministerialną funkcję, co widać dobitnie na przykładzie sędzi Koski-Janusz. Może być w dowolnym momencie odwołany bez podania przyczyny albo z oczywiście błahej przyczyny i nie ma żadnych szans obrony. W tym momencie możliwość wpływania polityków na sądy jest oczywistością i dziwne, że żadne z ugrupowań rządzących od 26 lat tego nie zauważyło. Albo nie chciało zauważyć. Po drugie, rodzi się dodatkowy stosunek zależności między prezesem danego sądu a sędzią delegowanym. Zwykle bowiem to od dobrej lub złej woli danego prezesa zależy, czy wniosek o delegację danego sędziego zostanie złożony. Pół biedy, jeśli prezes jest osobą odpowiedzialną i kieruje się wyłącznie kryteriami merytorycznymi. Nie ma jednak żadnej gwarancji, że zawsze tak będzie. Słynny przykład sędziego Milewskiego wskazuje, że mogą zdarzyć się prezesi zupełnie nieodpowiedzialni. Najgorzej jest w sądach, w których do konkursu na wyższe stanowisko startuje wyłącznie sędzia uprzednio delegowany. Wówczas losy kariery zależne są właściwie wyłącznie od dobrej woli prezesa i ministra. Jasne jest, jak negatywnie może to wpływać na niezawisłość sędziowską.

Niebezpieczny mechanizm

Dodatkowym minusem delegacji do pierwszoinstancyjnych wydziałów karnych jest konieczność prowadzenia wszystkich rozpoczętych procesów od początku w razie odwołania lub nieprzedłużenia delegacji. Zgodnie z zasadami procesu karnego skład sądu nie może ulec zmianie i w razie zakończenia delegacji sędziego konieczne jest prowadzenie sprawy od początku. Tak stało się w przypadku sędzi Koski-Janusz – głośny proces osoby oskarżonej o szpiegostwo musi się toczyć od początku. Cierpi na tym zarówno sprawność postępowania, jak i prawo obywatela do niezależnego sądu. W tym bowiem przypadku to polityk decyduje, czy sędzia delegowany może daną sprawę dokończyć czy też nie.

Przepisy o delegacjach, które miały służyć zapobieganiu chwilowy m brakom kadrowym w sądach, stały się w praktyce poważnym zagrożeniem dla funkcjonowania niezależnego wymiaru sprawiedliwości. Możliwość wpływania przez polityków i przełożonych nie tylko na karierę sędziego, ale także na skład sądu w konkretnej sprawie, jest zaprzeczeniem prawa obywatela do niezależnego sądu. Dlatego przepis o delegacjach pionowych należy jak najszybciej zmienić.

Autor jest sędzią, prezesem oddziału Płock SSP Iustitia

W ostatnim czasie głośna medialnie stała się sprawa sędzi Justyny Koski-Janusz odwołanej przez ministra sprawiedliwości z delegacji stałej do sądu wyższego rządu. Środowisko sędziowskie zbulwersowało przede wszystkim kuriozalne uzasadnienie tej decyzji zawarte na stronie internetowej ministerstwa, choć samo odwołanie było zgodne z prawem.

Według oświadczenia na ministerialnej stronie sędzia Justyna Koska-Janusz miała się „wykazać wyjątkową nieudolnością i zupełnie nie radzić sobie z prowadzeniem bardzo prostej, choć głośnej sprawy, co było szeroko komentowane i krytykowane w mediach". Prawdę mówiąc, zupełnie nie wiadomo, na czym ta „wyjątkowa nieudolność" miałaby polegać. Skoro bowiem zachowanie oskarżonej na sali rozpraw pozwalało wątpić w jej poczytalność, to sprawa nie mogła być rozpoznana w trybie przyspieszonym i konieczny był jej zwrot prokuratorowi. Jak wynika z opinii biegłych psychiatrów, wątpliwości owe okazały się zresztą jak najbardziej uzasadnione. W tej sytuacji internetowy komunikat sformułowany przez ministerialny Wydział Komunikacji Społecznej i Promocji nie może być w żadnej mierze uznany za promocję resortu.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Marek Kobylański: Dziś cisza wyborcza jest fikcją
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Reksio z sekcji tajnej. W sprawie Pegasusa sędziowie nie są ofiarami służb
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Ideowość obrońców konstytucji
Opinie Prawne
Jacek Czaja: Lustracja zwycięzcy konkursu na dyrektora KSSiP? Nieuzasadnione obawy
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie Prawne
Jakubowski, Gadecki: Archeolodzy kontra poszukiwacze skarbów. Kolejne starcie