Jeżeli większości rządowej nie spodobała się przegłosowana nie tylko głosami opozycji poprawka zwiększająca odpowiedzialność banków za koszty tej operacji z 50 proc. – jak rząd zakładał – do 90 proc., to może powrócić do poprzedniej wersji, głosując za senacką poprawką przywracającą odpowiedzialność banków i kredytobiorców po połowie. Wygląda jednak na to, że rządowa większość zwyczajnie wycofuje się zupełnie z własnego projektu.
Tej gry nawet nie ukrywa. Senator PO Łukasz Abgarowicz pytany o los ustawy powiedział publicznie, że senatorowie zgłoszą do niej wiele poprawek „w nadziei, że ugrzęźnie w komisjach sejmowych i nigdy nie wejdzie w życie".
I ugrzęzła. Sejmowa Komisja Finansów Publicznych zawiesiła prace nad poprawkami Senatu, a zgodnie z zasadą dyskontynuacji projekt, którego Sejm nie zdąży uchwalić przed wyborami, nie przechodzi do następnej kadencji.
Problemy frankowiczów, jak też pomysły, czy i jak im ulżyć, budzą oczywiście duże emocje: część kredytobiorców uważa się wykorzystana, a nawet oszukana przez banki, z kolei osoby, które kredyty mają w złotówkach albo w ogóle ich nie mają, pytają, dlaczego jako społeczeństwo muszą wspierać frankowiczów, którzy poza szczególnymi sytuacjami do najbiedniejszych nie należą. Ten projekt nie obciąża jednak budżetu, a spór dotyczył tylko proporcji dzielenia kosztów między banki i kredytobiorów.
Nie trzeba mieć kredytu we frankach (ja go nie mam) ani być ekonomistą, aby zauważyć, że to ogromny problem społeczny, a nie jest dobrze dla państwa ani życia społecznego, jeżeli liczna grupa obywateli siedzi na wulkanie, i że należy w takiej sytuacji szukać jeśli nie zupełnego rozwiązania problemu, to jego zmniejszenia.