Z sędzią Mariuszem Królikowskim polemizujemy od pewnego czasu. Wystarczył mi tytuł („Lis i lew. Rzecz o postawach sędziowskich"), aby wiedzieć, o czym będzie jego artykuł i jakie będą wnioski, których zupełnie nie podzielam. Z każdym kolejnym artykułem kolegi mam zresztą coraz większy problem, bo zastanawiam się, na ile jego uwagi wynikają z ocen prawnych, a na ile z poglądów politycznych. Najpierw został komisarzem wyborczym, a teraz sędzią sądu dyscyplinarnego. Dzięki decyzjom obecnej władzy zyskał spory awans zawodowy i finansowy. Ta hojność względem mojego kolegi rodzi pytania o jej powód – zwłaszcza gdy wielu sędziów niedawno zderzyło się z aktami degradacji zawodowej (zaznaczam, że ja do nich nie należałem).
Najnowszy artykuł kolegi sugerował, by sędziowie przestali protestować, bo i tak niczego nie zmienią, a tylko pogarszają swą sytuację wskutek kolejnych reakcji władz, których – w domyśle – może by nie było, gdyby nie protesty sędziów. Konkludował, że w otwartej wojnie nie wygra się z rządem, może zatem „rozważyć przejście od epoki romantycznych zrywów do pozytywistycznej pracy organicznej i pracy u podstaw" i że „podstawowym celem jest utrzymanie niezawisłości sędziowskiej".
Wywód kolegi po fachu zjeżył mi włos na głowie. Od sędziego oczekuje się obrony pryncypiów bez względu na cenę zawodową, a nie postaw nie tyle pozytywistycznych, ile po prostu wygodnickich i koniunkturalnych. Zwraca uwagę, że sędzia Królikowski nie podaje, na czym miałyby w obecnej sytuacji polegać te rzekome „postawy pozytywistyczne" i „taktyka lisa". Na przytakiwaniu władzy czy na milczącym aprobowaniu jej poczynań? Może na uchwalaniu przez zebrania i zgromadzenia laurek dla partii rządzącej? Czy na współudziale w łamaniu Konstytucji RP, by w to miejsce budować nowy ustrój? Byłoby to entuzjastycznie przyjęte przez władzę i tych, co ze współpracy z tą władzą czerpią teraz profity. Nie byłoby jednak dobre ani dla polskiego społeczeństwa, ani tym bardziej dla niezawisłości i niezależności sądownictwa.
Zlikwidować trójpodział
Zacznijmy od genezy owej wojny, czyli tego, czemu w ogóle toczymy jako sędziowie spór z rządem. Nie jest dla żadnego sędziego pożądane, gdy przeciw sobie ma pozostałe dwie władze, traktujące sędziego jak skorumpowaną lub złodziejską komunistyczną narośl na zdrowej tkance Narodu. Zwłaszcza nie jest komfortowa, gdy się nie widziało aktu korupcji na oczy, nigdy niczego nie ukradło, samemu jest się za młodym, by być komunistą, a rodzice działali w „Solidarności".
Większość parlamentarna chce przemodelować ustrój na taki, w którym trójpodział rozumiany jako wzajemne równoważenie się władz faktycznie nie występuje, bo powinien istnieć tylko jeden scentralizowany ośrodek władzy. Takich wypowiedzi polityków Zjednoczonej Prawicy znajdziemy mnóstwo. Gdyby mieli większość konstytucyjną, pewnie już funkcjonowalibyśmy przy zmienionej ustawie zasadniczej. Skoro na razie się to nie udało, dla szybkiego osiągnięcia założonych celów sięgnęła po sposób bezprawny ustrojowo – by z jednej strony przez zwykłe ustawodawstwo, a z drugiej poprzez bezprawnie przejęty Trybunał Konstytucyjny oraz aktualnie przejmowany Sąd Najwyższy wpłynąć na orzecznictwo sądów powszechnych. Projekt konstytucji z 2010 r. schowano wprawdzie do szuflady, ale nie na tyle głęboko, by nie zauważyć, że kolejne zmiany ustawowe coraz bardziej zbliżają nas do kształtu państwa z owego projektu i oddalają od Konstytucji RP z 1997 r. Zmiany następują drogą działań częściowo pozaprawnych, niekonstytucyjnych, przy cynicznym powoływaniu się na „domniemanie konstytucyjności" w sytuacji gdy jedyny podmiot, który może te przepisy trwale wyeliminować z obrotu (TK), na skutek działań PiS i prezes TK Julii Przyłębskiej przestał działać jako organ apolitycznej i bezstronnej kontroli konstytucyjnej (pisałem o tym w artykule „Czy Trybunał zna alfabet").