Paduszyński: Wojna z sądownictwem rozpoczęta z marszu i bez głębszej refleksji

Śledzenie działań PiS zmierzających do podporządkowania sądownictwa władzy politycznej jest jak lektura niezłej powieści sensacyjnej. Jest tu wszystko – władza, gra o najwyższą stawkę, najwyższe emocje, niezłe tempo akcji i nieoczekiwane zmiany sytuacji, wielość wyrazistych bohaterów, jak również ich zaskakujące pomysły, ale też czasem porażająca niekompetencja.

Aktualizacja: 11.08.2018 08:33 Publikacja: 11.08.2018 08:14

Paduszyński: Wojna z sądownictwem rozpoczęta z marszu i bez głębszej refleksji

Foto: Adobe Stock

Zaczęło się od ofensywy trybunalskiej. PiS, który jeszcze w sierpniu 2015 r. chciał badać legalność wcześniejszej nowelizacji ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, nagle swoją skargę wycofał, pod byle pozorem zdublował wybór trzech sędziów, a prezydent to przyklepał. Skargę PiS podjęła Platforma, Trybunał ją uwzględnił, a PiS odmówił honorowania wyroku. Potem było jeszcze kilka nagłych nowelizacji tej samej ustawy, niektóre rzeczywiście godne nazwania ich Nocną Zmianą. Ostatecznie w Trybunale wylądowało trzech sędziów z wątpliwym prawem do orzekania. Kilku innych, wybranych przed 2015 r., Julia Przyłębska jako prezes faktycznie zawiesiła, zresztą na wniosek przedstawiciela rządu. Były marsze, były protesty, ale przynajmniej tę bitwę o Trybunał PiS wygrał.

Czytaj też:

Wojna PiS i PO o sądy. Konstytucja nie jest już nietykalna

Prof. Grzeszczak: Takie hece to nie w państwie prawa

Dwanaście miesięcy wojny o Sąd Najwyższy - kalendarium sporu

Po Trybunale SN

Po zwasalizowaniu i zmarginalizowaniu Trybunału Konstytucyjnego oczy obrońców ładu konstytucyjnego zwróciły się na Sąd Najwyższy. Na nim też skupił się wzrok rządzących i w lipcu 2017 r. mieliśmy kolejną odsłonę wojny o sądy. Znowu były protesty, demonstracje, weto prezydenta będące próbą wybicia się na samodzielność, której jednak nie udźwignął. PiS ostatecznie udało się podporządkować Krajową Radę Sądownictwa, a w wakacje 2018 r. ruszył po fotel pierwszego prezesa Sądu Najwyższego i jego własną większość. Pierwotnie uchwalona nowela ustawy o SN zawierała wiele błędów i niekonsekwencji, które pozwoliłybu opóźnić procedurę wyboru nowych sędziów, co dało nadzieję obrońcom konstytucji. Na to PiS zareagował kolejną zmianą ustawy i bezrefleksyjnie szybkim podpisem prezydenta.

Tymczasem w sprawę wmieszały się organy unijne. Z jednej strony Komisja Europejska wszczęła procedurę mającą doprowadzić Polskę przed Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w tej sprawie. Z drugiej strony sam Trybunał z inicjatywy irlandzkiego sądu wydał orzeczenie nakazujące badać systemowe gwarancje praworządności w krajach Unii przy stosowaniu europejskiego nakazu aresztowania. To zostało odebrane jako porażka rządu PiS i żółta kartka dla jego pomysłów na polskie sądownictwo. Dla odmiany rząd, ustami ministra sprawiedliwości, uznał to orzeczenie za swój sukces. Prawdopodobnie na tej samej zasadzie, na jakiej sukcesem prezydenta marszałek Stanisław Karczewski nazwał odrzucenie przez Senat prezydenckiej propozycji referendum konstytucyjnego.

Już się wydawało, że pisowskiego walca nie jest w stanie nic zatrzymać, gdy SN, zadając pytanie prejudycjalne do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, akurat w tym samym czasie, gdy rząd odpowiadał Komisji Europejskiej, zawiesił stosowanie przez polskie organy krytycznych przepisów ustawy o Sądzie Najwyższym. I zaczęła się nowa odsłona batalii o niezawisłe sądownictwo w Polsce.

Reakcja środowisk powiązanych z PiS była przewidywalnie emocjonalna. Kancelaria Prezydenta owo zawieszenie uznała za bezskuteczne dla prezydenta, wiceminister Marcin Warchoł uznał, że sędziowie SN to sobie mogą zawieszać obrazki. Wyrazista Krystyna Pawłowicz nazwała to buntem i pójściem na rympał. Poseł Arkadiusz Mularczyk uznał postanowienie Sądu Najwyższego za nieistniejące. Julia Przyłębska zarzuciła złamanie konstytucji i naruszenie kodeksu postępowania cywilnego, a jej kolega z TK Mariusz Muszyński zaczął odgrażać się postępowaniem dyscyplinarnym. Prezydencki minister Andrzej Dera zarzucił Sądowi Najwyższemu stawianie się ponad prawem. Jego kolega minister Paweł Mucha mówił o arystokracji sędziowskiej chcącej rozstrzygać o kluczowych dla funkcjonowania Polski kwestiach. Publicysta Jacek Karnowski nazwał sędziów politykami jawnie opowiadającymi się przeciwko PiS, Konrad Kołodziejski poszedł jeszcze dalej, nazywając ich zbrojnym ramieniem opozycji. Piotr Andrzejewski zarzucił sędziom SN złą wiarę oraz to że „odwołują się w swych działaniach do zewnętrznych gremiów orzeczniczych z pominięciem polskiego trybu funkcjonowania prawa – poddania swych wątpliwości TK".

Istota pominięta

Wszystkie te wypowiedzi w żaden sposób nie sięgnęły do istoty prawnej zagadnienia i są bardziej wyrazem zranionych emocji niż intelektu ich autorów. Ewidentne zdziwienie przedstawicieli PiS przede wszystkim zaskakuje. Od dłuższego czasu w dyskusji o zmianach w Sądzie Najwyższym pojawia się kwestia ich sprzeczności z prawem unijnym. Ministerstwo Sprawiedliwości oczywiście musiało znać zarówno treść art. 267 traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej, jak i pogląd wyrażony przez Trybunał Sprawiedliwości w wyroku z 13 marca 2007 r., Unibet, C-432/05, EU:C:2007:163, pkt 44, na który ostatecznie się powołał Sąd Najwyższy. Trybunał stwierdził w nim, że zasadę skutecznej ochrony sądowej uprawnień podmiotów prawa mających źródło w prawie wspólnotowym należy interpretować tak, że sąd zadający pytanie prejudycjalne może zawiesić stosowanie przepisów krajowych do czasu wydania przez właściwy sąd rozstrzygnięcia w przedmiocie ich zgodności z prawem wspólnotowym, jeżeli ich zastosowanie jest konieczne do zapewnienia przyszłemu orzeczeniu całkowitej skuteczności w przedmiocie istnienia uprawnień dochodzonych na podstawie prawa wspólnotowego. To orzeczenie wraz z drugim powołanym przez Sąd Najwyższy nie pojawiły się wczoraj ani przedwczoraj. Są zresztą kontynuacją linii orzeczniczej TSUE zapoczątkowanej wyrokiem Trybunału Sprawiedliwości z 21. lutego 1991 r. w sprawie Zuckerfabrik (C-143/88), w którym Trybunał zaakceptował zawieszanie przepisów unijnych przez sąd zadający pytanie prejudycjalne.

Minister musiał wiedzieć

Oznacza to, że nawet jeżeli Konstytucja RP nie przewiduje takiej możliwości, to z powołaniem się na orzecznictwo europejskie oraz najbardziej zbliżony przepis o zabezpieczeniu roszczeń sąd występujący z pytaniem prejudycjalnym, w tym przypadku Sąd Najwyższy, mógł zawiesić stosowanie przepisów prawa krajowego. Minister sprawiedliwości przy zachowaniu minimum wiedzy o prawie unijnym musiał to wiedzieć od samego początku majstrowania przy zmianach w Sądzie Najwyższym. Tym bardziej dziwią słowa wiceministra sprawiedliwości Marcina Warchoła, że sędziowie to sobie mogą co najwyżej obrazki lub togi zawieszać.

Minister musiał również zdawać sobie sprawę, że kiedyś pojawi się kwestia wątpliwości prawnej co do możliwości orzekania przez sędziów, którzy ukończyli 65 lat. Naturalną konsekwencją tego musiało być pytanie do składu poszerzonego, a w kontekście podnoszenia sprzeczności nowych regulacji z prawem unijnym naturalne było pytanie prejudycjalne. Skoro zaś Sąd Najwyższy mógł, w świetle orzecznictwa TS UE na czas rozpoznania sprawy zawiesić stosowanie przepisów prawa krajowego, to należało tego oczekiwać.

Zamiast rzucać inwektywy, obrażać się na rzeczywistość lub ją negować, czy też reagować bezsensownymi groźbami, przedstawiciele PiS powinni się zastanowić nad tym, jaki ruch może teraz wykonać rząd. A nie ma nadmiaru dobrych możliwości. Jeżeli PiS na siłę wymieni skład Sądu Najwyższego i postanowi cofnąć pytanie prejudycjalne, to w pierwszej kolejności Trybunał zbada prawidłowość powołania tego nowego składu i jego prawo do cofnięcia pytania. Nie chciałbym wtedy być adwokatem rządu. Jeżeli rząd będzie wskazywał na brak kompetencji SN do zawieszania przepisów prawa i będzie starał się wykazać, że takie działanie bardziej by przystawało TK, to po pierwsze zderzy się z art. 267 traktatu o funkcjonowaniu UE, a po drugie, zaryzykuje ocenę TS UE, czy Trybunał Konstytucyjny można jeszcze traktować jako niezależny organ sądownictwa konstytucyjnego. Tutaj również jako adwokat bałbym się, że straty klienta mogą być jeszcze większe. Wspomniane wyżej wypowiedzi Mariusza Muszyńskiego i Julii Przyłębskiej nie wróżą dobrej oceny. Obawiam się, że Trybunał Sprawiedliwości nie dostrzegłby w nich cechy niezależności niezbędnej dla organu sądowego.

Sędzia nie zignoruje

Większość parlamentarna może także postępowanie przed Trybunałem Sprawiedliwości UE i jego ewentualne rozstrzygnięcie po prostu ignorować. Tyle że polscy sędziowie nie będą tego wyroku ignorować. Dlatego pomijanie procedur unijnych niczego nie załatwi, a ponadto będzie ono stopniowo wyprowadzać Polskę ze struktur Unii, a tego już elektorat PiS nie wybaczy. Co pozostaje? Złagodzenie retoryki? Odpuszczenie sobie? Pójście na ostro? A może długotrwała gra pozycyjna? To ostatnie z ryzykiem, że nowo wybrani sędziowie Sądu Najwyższego przyłączą się do zdania jego starych sędziów, których komentarzami i opracowaniami naukowymi i tak na co dzień się posługują. Wprawdzie w SN istniałaby Izba Dyscyplinarna, która mogłaby próbować ustawiać niepokornych sędziów, ale czy i ona nie stałaby się w przyszłości przedmiotem kolejnego pytania prejudycjalnego?

Co by było, gdyby

Gdyby PiS z góry zakładał, że przejmie Trybunał Konstytucyjny, to pierwsze posiedzenie Sejmu prezydent Andrzej Duda zwołałby wcześniej i problem sędziów dublerów w Trybunale w ogóle by nie zaistniał. To wskazuje, że wojnę z niezależnym sądownictwem PiS zaczął niejako z marszu i bez głębszej refleksji. Spór o Trybunał Konstytucyjny w konsekwencji doprowadził do sporu o Sąd Najwyższy, a ten ma szansę doprowadzić do sporu o nasze podporządkowanie wyrokom Trybunału Sprawiedliwości UE. Ten zaś w konsekwencji musi doprowadzić do postawienia kwestii naszego dalszego funkcjonowania w Unii Europejskiej. A takiego sporu wyborcy PiS już nie zrozumieją. Na przekształcenie go w debatę nad kształtem Unii polski rząd jest obecnie z własnej woli zbyt izolowany i zbyt słaby.

Wracając do porównania awantury o sądy do powieści sensacyjnej, trzeba stwierdzić, że akcja się zagęszcza, a pociąg, w którym jadą jego bohaterowie, nabiera rozpędu. Czy będzie zmierzał w kierunku przepaści, czy też raptownie się zatrzyma, tego dowiemy się dopiero w kolejnych rozdziałach.

Autor jest adwokatem z Łodzi

Zaczęło się od ofensywy trybunalskiej. PiS, który jeszcze w sierpniu 2015 r. chciał badać legalność wcześniejszej nowelizacji ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, nagle swoją skargę wycofał, pod byle pozorem zdublował wybór trzech sędziów, a prezydent to przyklepał. Skargę PiS podjęła Platforma, Trybunał ją uwzględnił, a PiS odmówił honorowania wyroku. Potem było jeszcze kilka nagłych nowelizacji tej samej ustawy, niektóre rzeczywiście godne nazwania ich Nocną Zmianą. Ostatecznie w Trybunale wylądowało trzech sędziów z wątpliwym prawem do orzekania. Kilku innych, wybranych przed 2015 r., Julia Przyłębska jako prezes faktycznie zawiesiła, zresztą na wniosek przedstawiciela rządu. Były marsze, były protesty, ale przynajmniej tę bitwę o Trybunał PiS wygrał.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?
Opinie Prawne
Marek Kobylański: Dziś cisza wyborcza jest fikcją