Urzędnicze immunitety mają się, jak widać, dobrze. Może zostanie uniewinniony, ale i wtedy problem zostanie, gdyż wysokim urzędem, tym niższym zresztą też, winna kierować osoba bez podejrzeń. Jeszcze większy problem by nastąpił, gdyby został skazany. To by znaczyło, że przez lata nie kwalifikował się na stanowisko.

Sprawa prezesa NIK są tylko przykładem, problemem są zastępy osób objętych w Polsce immunitetem, w tym tysiące sędziów i prokuratorów (ci ostatni mają przynajmniej przełożonych), wśród których niejeden wchodzi w konflikt z prawem.

Uważam, że immunitety winny być radykalnie ograniczone: do aresztowania – aby poseł czy sędzia mógł wykonywać swoje obowiązki, ale już nie zatrzymania, gdyż już dziś jest to możliwe, na gorącym uczynku przestępstwa. Poza tym winien być oczywiście tzw. materialny immunitet parlamentarzysty, zakazujący pociągnięcia do odpowiedzialności za działalność wchodzącą w zakres sprawowanego mandatu zarówno w czasie jego trwania, jak i po jego wygaśnięciu, w tym za wypowiedzi. Ale co poza granice wykracza, należy ścigać.

Wiem, że nie ma w sprawie immunitetów jednomyślności, a obecny ostry spór wokół reform Temidy może być dodatkowym argumentem za ich utrzymaniem (ochrona na wypadek potencjalnej opresyjności władzy). Rzecz w tym, że w Polsce immunitety rozpanoszyły się ponad miarę i organy ścigania oraz wymiar sprawiedliwości, już dość obciążone, nie dają sobie z nimi rady. Choć w przypadku szefa NIK, który był akurat za uchyleniem immunitetu, ujawniły się ogólniejsze elementy niemocy Temidy.

Co można zrobić? Większość immunitetów gwarantowana jest w konstytucji, a na jej zmianę raczej nie ma teraz szans. Zostaje zatem usprawnienie procedur uchylania immunitetu oraz prowadzenia w priorytetowym tempie spraw karnych urzędników piastujących stanowiska. Nie może być tak, że ważny urzędnik czy sędzia jest osądzony dopiero po latach.