Kulturalnie zakamuflowane wystąpienie dwóch wybitnych przedstawicieli palestry przeciwko resortowym planom zmiany modelu szkolenia aplikantów adwokackich (P. Kardas, M. Gutowski, „Populizm podgryza adwokaturę", „Rz" z 20 kwietnia 2018 r.) nie może niestety być uznane za skuteczną obronę systemu dotychczasowego. Autorzy tego pamfletu (bo tak trzeba ów tekst nazwać) w polemicznym zapędzie przemilczają wszystkie braki i słabości aktualnej regulacji prawnej oraz opartej na niej praktyki.
Nic nowego
Problem praktycznego szkolenia prawników nie jest nowy ani też nieznany w tym środowisku. Wszyscy wiemy, że program studiów prawniczych na polskich uczelniach, choć obejmuje bardzo wiele dziedzin, niekoniecznie nawet związanych z wykonywaniem zawodów prawniczych, starannie pomija praktykę. Dzieje się tak nieprzypadkowo. Prawodawca zechciał, aby dla każdej profesji prawniczej (naturalnie poza sędziami i prokuratorami) istniał odrębny system praktycznego szkolenia, którego stworzenie powierzył poszczególnym samorządom zawodowym.
Nie wchodząc w analizę tego problemu w całości, chcę skupić się na sprawie szkolenia aplikantów adwokackich, która tak leży na sercu współautorom omawianego artykułu. Ferowanych przez nich tez oraz argumentów nie da się obronić na gruncie znanych nam wszystkim realiów. Niestety system przygotowania do zawodu w ramach tzw. aplikacji adwokackiej zdążył już się skompromitować doszczętnie i teraz rzuca tylko cień na wizerunek adwokatury.
Już wiele lat temu publicznie zwracałem uwagę na mankamenty ustawy wyrażające się m.in. w braku jasnego unormowania prawnego statusu aplikanta adwokackiego (por. „Palestra – czas na zmiany", „Rz" z 18 listopada 2004 r.). Od tamtej pory nic w sytuacji aplikanta się nie zmieniło. Ustawa w obecnym kształcie wyraźnie wypowiada się jedynie w kwestii odpłatności aplikacji adwokackiej.
Prawo o adwokaturze jest, jak wiadomo, jednym z ostatnich reliktów legislatury z okresu stanu wojennego. Liczne niedomówienia w tej ustawie przypisać trzeba świadomemu wyborowi prawodawcy z tamtego czasu. Wymuszenie funkcjonowania struktur samorządu w warunkach niejasności i braku precyzji prawa miało ułatwiać państwową kontrolę adwokatury w myśl leninowskiej formuły „jeżowej rękawicy". Te przemilczenia i niedopowiedzenia dotyczyły np. kwestii uprawnień organów adwokatury, w tym zasad dopuszczania do aplikacji oraz do wykonywania zawodu, trybu przeprowadzania wyborów do władz oraz odpłatności za wykonywanie poszczególnych funkcji w organach samorządu. Trzeba tu niestety powiedzieć, iż środowisko adwokackie przystało na narzucone mu mgliste warunki działania oraz na wypełnianie widocznych z daleka prawdziwych lub tylko pozornych luk w prawie poprzez inicjatywę i praktykę organów samorządu. Do białych plam w regulacji ustawowej należy, jako się rzekło, status aplikanta adwokackiego w tym w szczególności jego relacja z wyznaczonym przez samorząd patronem. Przyjęło się poprzez uzus, że aplikant niejako terminuje (choć na niewiadomych zasadach) u swojego patrona – i w ten sposób zdobywa praktyczne umiejętności zawodowe. Podobnie jednak jak w jego przypadku, także sam patron nie ma tu jasno uregulowanej pozycji. Relacje między adwokatem a jego aplikantem pozostają przynajmniej formalnie poza sferą zainteresowania prawodawcy oraz samorządu, co samo w sobie daje pole do prawnych i etycznych wątpliwości, a także stawiania różnych niewygodnych pytań, przed czym hamuje tylko instynkt samozachowawczy.