– To niedopuszczalne – tak Wojciech Hermeliński, przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej, ocenił działania, głównych (jak się wydaje) kandydatów na prezydenta Warszawy, którzy już spotykają się z mieszkańcami i umawiają na debaty, choć premier jeszcze nie rozpisał wyborów i kampania formalnie jeszcze nie ruszyła. Dodajmy, że PKW nie może temu przeciwdziałać, gdyż brak jej skutecznych instrumentów prawnych.

Tym bym się akurat nie martwił. Fasadowych instytucji mamy w Polsce dostatek, kampanijny rygoryzm tylko by ich listę wydłużył, a mamy w samorządach poważniejsze problemy. Wśród ponad 2,4 tys. gmin, do których należą wielkie miasta, są zarządzane przez koterie wiecznych wójtów czy burmistrzów lub znane z niegospodarności. Jednym z pomysłów na eliminację takich układów było wprowadzenie limitu dwóch kadencji, ale zacznie on działać dopiero za dziesięć lat, więc na razie to też zmiana teoretyczna.

Dopóki ona nie nastąpi, realną kontrolę nad samorządem może sprawować rząd, bo chociaż, jak stanowi konstytucja, samodzielność jednostek samorządu podlega ochronie sądowej, to organami nadzoru nad ich działalnością są premier i podlegający mu wojewodowie. Co ważniejsze, realne prawo kontroli i wpływania na władze samorządowe powinna mieć społeczność lokalna, zwłaszcza przed wyborami. I tak dotarliśmy do kampanii.

Jest jasne, że powinny być w miarę czytelne zasady zapewniające równość szans. Nie czarujmy się jednak: politycy uprawiają kampanie 365 dni w roku, a niejeden działacz społeczny, wyglądający na odseparowanego od polityki, myśli od dawna o wyborach, a jak nie myśli, to pomyśli, gdy nadarzy się okazja. Najważniejsze, żebyśmy wybierali z najlepszych kandydatów, żebyśmy ich poznali, a oni poznali gminy, którymi chcą zarządzać, i potrzeby ich mieszkańców. Przykład warszawski tego dowodzi.

Dlatego niech kandydaci dyskutują i walczą od rana do wieczora, aby wyborcy mieli realny wybór.