Stanisław Gorgul: Sprawiedliwość ponad granicami

Szkodę zawsze trzeba naprawić, bo jeśli nie ma w niej winy, to jest ryzyko i słuszność.

Publikacja: 17.02.2019 12:26

Stanisław Gorgul: Sprawiedliwość ponad granicami

Foto: Fotorzepa / Krzysztof Lokaj

Trwa mroczne drugie lato stanu wojennego, mrożące stosunki Polski ze światem zewnętrznym. Mimo tych niesprzyjających okoliczności w sanatorium w Mielnie koło Koszalina bawi (się) grupka turystów z „bratniego" Neubrandenburga z NRD. Pewnego pięknego dnia wsiadają oni na statek żeglugi przybrzeżnej, by odbyć rekreacyjny spacer do Łeby. I wtedy staje się rzecz tragiczna: gdy uczestnicy wycieczki przechodzą po trapie z lądu na statek, zrywa się lina cumująca, uderza w jedną z turystek i ścina prawą część jej twarzy, powodując utratę oka i trwałe zeszpecenie.

Rozpoznając powództwo owej nieszczęsnej turystki (nazwiska jej nie pamiętam, przyjmijmy jednak prowokacyjnie, że nazywała się Erika Steinbach) o odszkodowanie i zadośćuczynienie, wstępnie musiałem rozstrzygnąć, czy przepisy kodeksu postępowania cywilnego, regulujące instytucję jurysdykcji krajowej, uzasadniają właściwość sądu polskiego w przedmiotowej sprawie. W obowiązującym wówczas stanie prawnym pozytywna odpowiedź na to pytanie nie budziła wątpliwości w świetle art. 1103 k.p.c. (przepis ten obecnie zawiera w zasadzie tę samą treść normatywną). Z kolei wymagało rozstrzygnięcia, czy w sprawie należy stosować przepisy polskiego prawa materialnego, zawarte w kodeksie cywilnym z 1964 r., czy przepisy niemieckiego prawa objęte BGB (Bürgerliches Gesetzbuch) z 1900 r. W kwestii tej przepis art. 31 § 1 ustawy z 12 listopada 1965 r. – Prawo prywatne międzynarodowe (DzU nr 46, poz. 290) stanowił, że „Zobowiązanie niewynikające z czynności prawnej podlega prawu państwa, w którym nastąpiło zdarzenie będące źródłem zobowiązania", co przesądzało wybór prawa polskiego jako podstawy przyszłego orzeczenia. Warto tu dodać, że art. 33 obowiązującej teraz ustawy z 4 lutego 2011 r. – Prawo prywatne międzynarodowe (jedn. tekst: DzU z 2015 r., poz. 1792) stanowi w przedmiotowej materii: „Prawo właściwe dla zobowiązania ze zdarzenia niebędącego czynnością prawną określa rozporządzenie (WE) nr 864/2007/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z 11 lipca 2007 r. dotyczące prawa właściwego dla zobowiązań pozaumownych („Rzym II") (DzUrz UE L 199 z 31.7.2007, s. 40)".

Ostatecznie, po przeprowadzeniu stosownego postępowania dowodowego, zasądziłem na rzecz powódki całą żądaną przez nią kwotę (wraz z ustawowymi odsetkami za opóźnienie i kosztami procesu), przy czym za podstawę tego rozstrzygnięcia przyjąłem przepisy art. 435 i 436 k.c., regulujące jedną z trzech postaci instytucji odpowiedzialności odszkodowawczej typu deliktowego (łac. ex delicto), stanowiącej przeciwieństwo/antonim odpowiedzialności odszkodowawczej typu kontraktowego (łac. ex contractu).

Nie wnikając głębiej w tę wielce złożoną konstrukcję jurydyczną, trzeba tu wyjaśnić, że a) podstawowym źródłem odszkodowawczej odpowiedzialności deliktowej jest wina sprawcy (w szczególności art. 415–4171 k.c.), za szkodę jednak można odpowiadać także bez winy, jeśli uzasadniają to względy ryzyka (tu zwłaszcza art. 435 § 1 i 2 oraz art. 436 § 1 k.c.) albo słuszności lub utożsamiane z nią zasady współżycia społecznego (tu: art. 4171, art. 428 i art. 431 § 2 in fine k.c.), b) przyjęcie jako podstawy odpowiedzialności zasady ryzyka jest korzystne dla poszkodowanego, ponieważ zwalnia go z ciężaru dowodzenia, że zdarzenie powodujące szkodę zostało zawinione przez pozwaną osobę; poszkodowany musi udowodnić tylko powstanie szkody i jej związek ze zdarzeniem będącym źródłem szkody (zob. przepisy art. 6 i art. 435 § 1 k.c.), c) przyjęcie in concreto zasady ryzyka jako podstawy rozstrzygnięcia uzasadniał fakt, że pozwanym było przedsiębiorstwo państwowe prowadzące morską działalność gospodarczą przy wykorzystaniu wielu statków napędzanych silnikami spalinowymi (tu m.in. wyrok SN z 10 października 2008 r., II CSK 232/08, OSNC, Zbiór dodatkowy 2010, nr A, poz. 1).

Drogi prawne prowadziły z Rzymu

Okoliczności opisanej sprawy stanowią, przyznaję, pretekst do refleksji ogólniejszej natury. Mianowicie jawiący się na początku postępowania w opisanej sprawie dylemat: polski sąd czy niemiecki oraz polski k.c. czy niemiecki BGB, nie miał w gruncie rzeczy większego znaczenia dla wyniku tej sprawy, ponieważ wskazane systemy prawa cywilnego mają wspólny fundament, którym jest prawo rzymskie w kształcie uformowanym przez Corpus Iuris Civilis Justyniana w latach 533–534 naszej ery. Warto tu przypomnieć pewną mądrą, a zarazem pięknie wysłowioną tezę historiozoficzną: „Prawo rzymskie, jeden z najważniejszych składników kultury starożytnej, wraz z filozofią grecką i etyką judeochrześcijańską, w zasadniczy sposób wpłynęło na ukształtowanie kulturowego oblicza współczesnego świata. Ujmując tę myśl skrótowo, można mówić o trzech wzgórzach symbolicznie wyrażających oddziaływanie antycznego dziedzictwa: ateńskim Akropolu, rzymskim Kapitolu i jerozolimskiej Kalwarii" (trzon tej tezy sformułował Ernest Renan, autor wielu dzieł z zakresu głównie hebraistyki, członek nobliwej, założonej przez kardynała Richelieu, Akademii Francuskiej od 1862 r. do śmierci w 1892 r.).

W przebiegu dziejów prawo rzymskie wywarło różny wpływ na porządek prawny, polityczny i społeczny poszczególnych państw europejskich, co jest wynikiem działania wielu różnych czynników, m.in. zasięgu terytorialnego Imperium Romanum. Większość krajów Europy Zachodniej znajdowała się pod panowaniem Rzymian przez kilka wieków, przeto prawo rzymskie długo działało tu bezpośrednio. Tak było również na terenach niemieckich, które wprawdzie nigdy nie weszły na dłużej w skład państwa rzymskiego w wyniku klęski Rzymian w Lesie Teutoburskim w 9 r. n.e. (czego odległym efektem jest również nazwa Arminia przybrana przez klub piłkarski z Bielefeld ku chwale zwycięskiego wodza wojów germańskich z plemienia Cherusków – Arminiusa), znalazły się jednak w granicach powstałego w 962 r. Świętego Cesarstwa Rzymskiego (w XV wieku w tytulaturze cesarzy pojawił się zwrot: „Narodu Niemieckiego") głoszącego – ze względów politycznych – teorię kontynuacji imperium. Jej formalnym wyrazem stała się przyjęta w 1495 r. ustawa o  Sądzie Kameralnym Rzeszy (niem. Reichskammergericht), która stanowiła, że sąd ten ma sądzić na podstawie powszechnego prawa Rzeszy (nach des Reichs gemeinen Rechten), czyli na podstawie prawa rzymskiego albo norm prawa lokalnego, jeśli ich istnienie zostanie udowodnione. Opisany stan rzeczy utrzymywał się w Rzeszy Niemieckiej aż do 1 stycznia 1900 r., to jest do wejścia w życie przepisów BGB.

Polska znalazła się w sferze wpływów kultury zachodniej w wyniku przyjęcia chrztu przez Mieszka I w obrządku łacińskim, tj. z Rzymu, a nie z Konstantynopola. Recepcja prawa rzymskiego odbywała się jednak powoli i w ograniczonym zakresie, o czym świadczy treść statutów wiślickich Kazimierza Wielkiego oraz Statutu Łaskiego z 1506 r.; przyczyną zaś tego zjawiska był opór szlachty powodowany obawą, że przyjęcie prawa rzymskiego naruszy jej władzę nad chłopstwem, ponieważ prawo to uznawało zasadę omnes cives aequales sunt, co znaczy: wszyscy obywatele są równi wobec prawa (szerzej o tym W. Rozwadowski [w:] „System Prawa Prywatnego. Tom I Prawo cywilne – część ogólna", Warszawa 2012, s. 1–4).

Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę w 1918 r. zaszła pilna potrzeba unifikacji obowiązującego na jej terytorium prawa, które tworzyły trzy systemy państw rozbiorowych, Kodeks Napoleona obowiązujący na obszarze byłego Księstwa Warszawskiego oraz prawo węgierskie obowiązujące na terenie kilku gmin Spiszu i Orawy. Jednym z pierwszych aktów zunifikowanego prawa był kodeks zobowiązań z 1933 r., co jego referent, prof. R. Longchamps de Berier, objaśnił następująco: „pierwszym powodem było to, że dział zobowiązań w dotychczasowych ustawodawstwach dzielnicowych wykazywał stosunkowo najmniej różnic zasadniczych, opierając się wszędzie na zasadach prawa obligacyjnego rzymskiego. Dzięki temu unifikacja prawa w tej dziedzinie była stosunkowo najłatwiejsza i mogła nastąpić bez większych przewrotów w dotychczasowym systemie prawnym".

Poczesne miejsce w procesie stanowienia prawa rzymskiego zajmowały myśli/sentencje wybitnych jurystów (wypowiedzi niektórych z nich miały moc prawa ex auctoritate principis). Do ich grona zalicza się powszechnie D. Ulpiana (żył w latach 170–223 naszej ery), autora twierdzenia, które mimo swej zwięzłości wyraża w pełni istotę prawa i moralności. Brzmi zaś ono „iuris praecepta sunt haec: honeste vivere, alterum non laedere, suum cuique tribuere", co dosłownie znaczy „nakazy prawa są te: żyć godnie/uczciwie, drugiemu nie szkodzić, oddawać każdemu co mu się należy".

Jedność w różnorodności

Powtórzmy to z mocą (bo „co warto powiedzieć jeden raz, warto też powiedzieć po raz drugi" – tak Empedokles z Akragas, który według legendy popełnił samobójstwo, rzucając się w krater Etny): „każdemu drugiemu", co doznał szkody/krzywdy, należy się stosowne zadośćuczynienie. Z definicji zatem sąd nie może, oceniając podstawę i zakres zadośćuczynienia należnego owemu „drugiemu", uwzględniać takich jego przymiotów jak narodowość, obywatelstwo, płeć, kolor skóry, wyznanie etc. Takiej treści ideę wyrazili antyczni Grecy w posągu bogini Temidy, nakładając jej opaskę na oczy przy ważeniu racji stron sporu sądowego. Idei tej hołdowali, również pogańscy, twórcy koncepcji prawa naturalnego, głosząc, że zgodnie z tym prawem „wszyscy ludzie są równi" (łac. quod ad ius naturale attinet, omnes homines aequales sunt – Ulpianus, Digesta 50, 17, 32). Wreszcie, obrazowo wyraził ją święty Hieronim ze Strydonu słowami: „sprawiedliwość nie zna ojca ani matki, powinna kierować się samą prawdą".

Z tego powodu oburza mnie, a jeszcze bardziej zawstydza teza, że polscy sędziowie, którzy przy rozstrzyganiu spraw nie uwzględniają kryterium przynależności państwowej stron, kierują się nienawiścią do ojczyzny, czyli – jak to uczenie określono – są ojkofobami. Odpowiadając również „uczenie", twierdzenie to kojarzy mi się z mentalnością troglodytów/jaskiniowców, kierujących się w walce o przetrwanie wyłącznie własnymi interesami (tu refleksja: a może krzywdzę naszych praprzodków, przypisując im taką mentalność?).

Przeczytałem dawno temu (źródła nie pamiętam), że Żydzi po opuszczeniu Egiptu stanowili tylko bezkształtną masę – tłum; narodem zaś stali się dopiero wtedy, gdy przyjęli Prawo wyryte przez Mojżesza na dwóch kamiennych tablicach. Trzeba przy tym zauważyć, że owo Prawo, nazywane powszechnie Dekalogiem, tylko w trzech pierwszych przykazaniach reguluje stosunki między Bogiem a ludźmi, w następnych siedmiu natomiast kształtuje stosunki między ludźmi, w tym najbardziej intymne, bo ze sfery seksualności.

Znacznie później bogatsze już Prawo, pod które podwaliny położyła ustawa XII tablic z 451 r. sprzed naszej ery (łac. Lex Duodecim Tabularum), stało się czynnikiem kreującym i cementującym państwo rzymskie. Wyraził to jeden z największych Rzymian, M. T. Cicero, słowami: „quid est enim civitas, nisi iuris societas civium?", co znaczy: „czym jest bowiem państwo, jeśli nie opartym na prawie związkiem obywateli? Tym właśnie Prawem „żyje" Kościół (łac. Ecclesia vivit lege Romana) i to Prawo tworzy też fundamenty całej Europy (tak wspomniany wyżej E. Renan) i tym samym – Unii Europejskiej.

Unia ta różni się pod wieloma względami, łączy ją jednak mocna więź w postaci Prawa z jego podstawowymi ideami/wartościami obejmującymi m.in. a) zasadę równości swoich obywateli i wynikający z  tego zakaz dyskryminacji ze względu na przynależność państwową, b) postulat państwa prawnego, c) nakaz zapewnienia możliwości „sprawiedliwego rozpatrzenia sprawy przez niezawisły i bezstronny sąd". Godzi się tu przypomnieć, że przyjęta w 2000 r. dewiza Unii Europejskiej brzmi: „In varietate concordia", co znaczy „Jedność/zgoda w różnorodności". Podstawy concordiae tworzy na pewno wspólne prawo, na varietas natomiast składają się zapewne różne przekonania polityczne, obyczaje, wyznania, maniery artystyczne itp.

Wszyscy obywatele Europy

Na koniec zwracam się do naszych troglodytów prawniczych (przepraszam za tę figurę retoryczną, bo w istocie zawiera ona wewnętrzną sprzeczność, tzw. contradictio in adiecto): dzisiaj sprawę wypadku w Mielnie rozstrzygnąłbym tak samo, nawet gdyby osobą poszkodowaną była nie Erika S., lecz migrant – nosiciel insektów. Nie boję się tego wyznać, bo nie mam duszy niewolnika (według Seneki Młodszego niewolnikiem jest każdy, kto się boi), a przede wszystkim dlatego, że wspiera mnie przekonanie, wprawdzie z pochodzenia pogańskie, mające jednak uniwersalną wartość, że nikogo nie wolno krzywdzić (neminem laedere), a jeśli to się stanie, trzeba mu dać, co mu się należy (suum cuique tribuere). W ten też sposób odrzucam, z jaskini rodem, zarzut ojkofobii, bo jestem także obywatelem tej Europy, która ze swego krwiobiegu wyrzuciła nacjonalizm, rasizm, fanatyzm wszelkiej maści i inne okropności. Marzy mi się też, że w tej właśnie Europie „alle Menschen werden Brüder", jak to zapowiedział F. Schiller w swej „Odzie do radości", która z muzyką Ludwiga van Beethovena stanowi hymn Unii Europejskiej.

Jeden z ministrów Kancelarii Prezydenta powiedział, że trzeba się zastanowić (wyjaśnić?), dlaczego nożownik z Gdańska został skazany tylko na pięć lat więzienia. W domyśle, gdyby np. na sześć lat, do zbrodni by nie doszło, współwinien zatem jest sędzia. Zapytam, czy można sobie wyobrazić większy idiotyzm (a może cynizm)? I odpowiem złośliwie: tak, bo głupota ludzka jest – jak miłosierdzie boskie – nieograniczona. Pasuje tu także apel greckiego malarza z IV wieku p.n.e – nomen omen – Apellesa „pilnuj, szewcze, kopyta".

Autor jest sędzią Sądu Apelacyjnego w Poznaniu w stanie spoczynku

Trwa mroczne drugie lato stanu wojennego, mrożące stosunki Polski ze światem zewnętrznym. Mimo tych niesprzyjających okoliczności w sanatorium w Mielnie koło Koszalina bawi (się) grupka turystów z „bratniego" Neubrandenburga z NRD. Pewnego pięknego dnia wsiadają oni na statek żeglugi przybrzeżnej, by odbyć rekreacyjny spacer do Łeby. I wtedy staje się rzecz tragiczna: gdy uczestnicy wycieczki przechodzą po trapie z lądu na statek, zrywa się lina cumująca, uderza w jedną z turystek i ścina prawą część jej twarzy, powodując utratę oka i trwałe zeszpecenie.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Co dalej z podsłuchami i Pegasusem po raporcie Adama Bodnara
Opinie Prawne
Ewa Łętowska: Złudzenie konstytucjonalisty
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem