Obchody kolejnej rocznicy odzyskania niepodległości pokazały, jak ogromną potrzebą Polaków jest przynależność do wspólnoty narodowej i jak bardzo wymagają jej wzmocnienia od polityków. Ci, którzy nie potrafią „obsłużyć" owej potrzeby, skazani są na porażkę.
Polscy wyborcy mogą wybaczyć swoim politykom ateizm, czego dwukadencyjna prezydentura Aleksandra Kwaśniewskiego była świetnym dowodem, agenturalną przeszłość (też znalazłoby się kilka znaczących przykładów) czy wyznawanie innej niż katolicyzm wiary (doskonałą egzemplifikacją jest wciąż popularny Jerzy Buzek). Ale nie wybaczą braku patriotyzmu. Tego od swych reprezentantów wymagają bezwzględnie i oczekują od nich czegoś jeszcze więcej – budowania przez państwo wspólnoty narodowej.
Może to się odbywać na kilka sposobów – obecny obóz władzy uprawia tu styl martyrologiczno-bohatersko-historyczno-egzaltacyjny. Obchody rocznic, przypominanie strat, wspominanie ofiar, budowa muzeów i pomników. Ale może to także robić w inny sposób, który w czasach swych rządów uskuteczniała Platforma Obywatelska. Jej politycy budowali poczucie dumy narodowej nie tyle z przeszłości, ile z teraźniejszości. Wciąż wspominali o tym, że jesteśmy liderem przemian, „zieloną wyspą", idealnym organizatorem mistrzostw Europy w piłce nożnej itp. Nie brakowało w tej narracji, co oczywiste, napomknięć historycznych, ale były one o wiele mniej eksponowane niż za rządów PiS.
W obu jednak przypadkach liderzy obozów politycznych byli w pełni świadomi tego, jak bardzo poczucie tożsamości narodowej jest potrzebne Polakom. W chwili obecnej wydaje się, że przywódcy opozycji, może z wyjątkiem prezesa PSL, jakby stracili tę perspektywę z oczu. Nie oznacza to, że nie są patriotami lub że nic w tej materii nie robią, ale ma się wrażenie, że nie doceniają tej tematyki dla życia obywateli i dla ich decyzji wyborczych. A w płynnej ponowoczesności, wbrew zapewnieniom heroldów liberalizmu z przełomu wieków, właśnie identyfikacja narodowa okazuje się najtrwalsza.
Samo pojęcie narodu jest wynalazkiem stosunkowo nowoczesnym i młodym. Jeśli uznamy, że rodzaj ludzki ma historię około 2,5 miliona lat, a nasz gatunek, czyli Homo sapiens sapiens, liczy sobie około 200 tysięcy lat, to musimy uznać, że ponad 99 proc. czasu upłynęło ludzkości bez znajomości pojęcia narodu. W nauce toczy się spór o to, kiedy pojawiły się narody, ale nawet prymordialiści i perenialiści, o modernistach nie wspominając, uznają, że nie są one odwieczne i zawsze towarzyszące ludziom. Większość narodów powstała na przestrzeni ostatnich 300 lat. Jest to zatem „ostatni krzyk mody" w konkursie ideologii.