Przygotowana przez rząd ustawa gwarantująca minimalną emeryturę dla matek, które wychowały minimum czwórkę dzieci, będzie kolejnym sprawdzianem dla środowisk liberalnych. Pokaże on, ile zrozumiały z rewolucji, która przechodzi przez Polskę, ale i przez cały zachodni świat w ostatnich kilku latach.
Chodzi o skierowane właśnie do konsultacji społecznych przepisy mające stanowić kolejne wsparcie dla rodzin wielodzietnych. Matka, która nie wypracowała sobie emerytury, bo zajmowała się w domu wychowywaniem co najmniej czwórki dzieci, będzie mogła po ukończeniu 60. roku życia ubiegać się o wsparcie państwa.
Projekt jest odpowiedzią na poważny problem, na który zwracano uwagę od dość dawna. Praca w domu, najczęściej wykonuje ją matka, nie jest dostrzegana przez państwo. Wręcz przeciwnie, rodzic, który zajmuje się domem i dziećmi, nie ma w tym czasie odprowadzanych składek. Im więcej dzieci, tym dłuższy okres bezskładkowy i w efekcie mniejsze szanse na emeryturę w starości.
Państwo, które chce podniesienia wskaźników demograficznych, musi na ten problem wcześniej czy później odpowiedzieć. Zwiększenie dzietności jest możliwe dopiero wtedy, gdy kobiety decydują się na dwójkę czy więcej dzieci. Korzystna dla społeczeństwa decyzja rodziców jest jednak skrajnie niekorzystna dla matki.
Polityka dla obywateli
Ktoś może mi zarzucić, że jestem nieobiektywny, bo chwalę ten mechanizm, ponieważ dotyczy on również mojej rodziny. Sęk w tym, że dzięki temu codziennie widzę, że wychowując czwórkę, piątkę czy więcej dzieci – przynajmniej przez jakiś czas – jedno z rodziców musi zrezygnować z pracy i zająć się prowadzeniem domu. Chyba że jest tak zamożne, że stać je na zatrudnienie osoby, która będzie prowadzić dom, zaprowadzać dzieci do szkoły czy przedszkola, wozić na zajęcia dodatkowe, a później odrabiać z nimi lekcje.