To, z czym mamy do czynienia przy okazji kolejnych wypowiedzi o udziale Polaków w Zagładzie, nie jest kryzysem w relacjach polsko-izraelskich czy też polsko-żydowskich, tylko polityczną walką o pamięć i historię między rządzącymi w obu krajach prawicowymi partiami o zacięciu narodowym. Toczoną w rytm kampanii wyborczych.
Chodzi przecież o udowodnienie, który naród był dobry, a który nie. Żydzi niezależnie od swoich osobistych wyborów – chęci walki, oporu, przetrwania czy też kolaboracji np. w imię ochrony najbliższych, mieli z wyroku niemieckich nazistów zginąć wszyscy: zarówno bohaterowie z getta, jak i policjanci. Polacy mieli szansę przetrwać.
To wyjaśnia pełne rozpaczy i wciąż żywej tragedii nastawienie Żydów do przeszłości. I niepodważalny fundament polityki Izraela: pamięć o Zagładzie, konstytuująca także współcześnie cały naród. To jednak nie znaczy, że obecne deklaracje premiera Beniamina Netanjahu nie są dla izraelskiej polityki szkodliwe: dla doraźnych celów odcina się on bowiem od jednego z nielicznych sojuszników w Unii Europejskiej, którym (z przyczyn politycznych i miłości do USA) chciałby być rząd PiS.
Kiedy po 1989 roku można było już badać, bez nadzoru PRL, wszelkie zawirowania wspólnej polsko-żydowskiej historii, najpilniejsze wydawało się odkrycie jej najczarniejszych kart: takich jak kulisy pogromu kieleckiego czy mordu w Jedwabnem. Mówienie w latach 90. po raz pierwszy pełnym głosem o tym, że „sąsiedzi" w mgnieniu oka potrafili się stać oprawcami, było trudne, ale w pewien sposób ożywcze. Wiele środowisk w Izraelu i Stanach Zjednoczonych z nadzieją włączyło się w różne naukowe i cywilizacyjne projekty dotyczące odkłamywania historii i pokazywania bogactwa kulturowego i politycznego wspólnej historii. Ich najbardziej namacalnym i okazałym owocem jest Muzeum Żydów Polskich Polin.
Ale im więcej faktów z historii wychodziło na światło dzienne, im więcej książek powstawało poświęconych niechlubnej roli niektórych Polaków, w tym formacji wojskowych Podziemia w Zagładzie, tym bardziej rosła frustracja prawej strony. Zarówno część Kościoła katolickiego, jak i radykalnie prawicowych polityków i publicystów podnosiła larum, że to wizja zakłamana, i że przecież Polacy jako Sprawiedliwi wśród Narodów Świata najwięcej mają drzewek w Yad Vashem. Dalszych analiz tych bohaterskich postaw brakowało, bo zazwyczaj związane one były z organizacjami, które powstały z inspiracji polskich socjalistów i PPS, takich jak Rada Pomocy Żydom Żegota, której bohaterką była m.in. Irena Sendlerowa. Może to właśnie jest jednym z powodów, dla których wśród lewicowych środowisk żydowskich i izraelskich, pogrobowców Bundu, trudno było znaleźć ów zwalczany dziś przez PiS „antypolonizm". Być może innych Polaków spotykali na swojej drodze.