Popkultura kojarzy upiory głównie z horrorami klasy „B”, mimo to sztuka filmowa najlepiej uchwyciła relacje ludzi ze zjawami. „Nieustraszeni pogromcy wampirów” (1967) Romana Polańskiego to opowieść o profesorze Abronsiusie, który wraz z asystentem Alfredem przybywa do Transylwanii w nadziei schwytania demona. Naukowcy wyposażeni w krucyfiksy i główki czosnku demaskują miejscowego arystokratę, hrabiego von Krolocka, który okazuje się pożądanym egzemplarzem. O lepsze nawiązanie do legendy hrabiego Drakuli naprawdę trudno.
Przerażająca epidemia
Dzieło jest pastiszem hollywoodzkich produkcji, ale Polańskiemu udało się odtworzyć stereotyp wampira. To żywy trup, który dnie spędza w trumnie, ponieważ boi się światła słonecznego. Na żer wychodzi nocami, wysysając z ofiar całą krew. Najchętniej poprzez tętnicę szyjną. Można go wykryć za pomocą czosnku, bo nie znosi jego zapachu. Wampira udaje się zabić srebrnymi pociskami lub wbijając osinowy kołek prosto w serce.
Dziś ta legenda jest traktowana z przymrużeniem oka, ale w przeszłości upiory uważano za realne zagrożenie. O powadze sytuacji świadczy opinia Jeana-Jacques’a Rousseau: „Ludzkość od stuleci gromadzi ślady istnienia wampirów, a zatem nie ma innego zjawiska, które byłoby lepiej udowodnione”.
Dlaczego oświeceniowy filozof zaprzątał sobie głowę demonami? W pierwszej połowie XVIII w. Europa zetknęła się z plagą wampirów. Śmiertelne żniwo, które im przypisano, wywołało masową panikę. Wszystko zaczęło się w 1721 r. na terenie Prus Wschodnich oraz w cesarstwie austriackim i zostało udokumentowane.
Kadr z filmu „Nieustraszeni pogromcy wampirów” (1967) w reżyserii Romana Polańskiego