W 2017 r. rząd Beaty Szydło wydał na nagrody dla ministrów i wiceministrów aż 5 mln zł – ujawnił kilka dni temu poseł PO Krzysztof Brejza. Z odpowiedzi na interpelację, którą wysłał w tej sprawie, wynika, że nagrody dla ministrów wahały się w przedziale 36,9–82,1 tys. zł.
Nie wiadomo, czy wysokie nagrody, jakie otrzymali ministrowie i wiceministrowie, były przyznane jednorazowo czy też miesięcznie. Jednak z wywiadu Henryka Kowalczyka (dostał ponad 65 tys. zł) w Radiu Zet wynika, że był to comiesięczny zastrzyk finansowy, „dodatkowe wynagrodzenie" za pracę po 14 godzin dziennie. – Ja to tak traktuję – przyznał minister środowiska.
Łaskawy Kaczyński
Poseł Brejza jest tym oburzony. – Rząd PiS przyznał sobie drugą pensję, pod stołem, żeby się społeczeństwo nie dowiedziało. To są pseudonagrody, powinni je zwrócić – uważa.
Decyzje o przyznaniu nagród dla osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe podejmuje prezes Rady Ministrów. W każdym resorcie jest tworzony fundusz nagród, np. w Ministerstwie Sportu wynosi 3 proc., a jego wartość zapisana jest w budżecie. Nagrody mają charakter uznaniowy, tzn. że ocenia się jakość wykonanej pracy, inicjatywę. Nie wiemy, czy wypłata nagród była przez premiera uzasadniana. – Wystąpiłem o to do premiera Mateusza Morawieckiego. Chcę też wiedzieć, kto przyznał nagrody pani premier Szydło – podkreśla poseł PO.
Wysokość nagród dla ministrów rządu Szydło może budzić zdziwienie, bo jak sprawdziliśmy, poprzednicy z PO i PSL właściwie ich nie przyznawali. Kurek z nagrodami dla osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe przykręcił w 2008 r. Donald Tusk.