Anna Bogaczewa jest szeregowym pracownikiem petersburskiej Agencji Badań Internetowych, znanej na całym świecie jako fabryka trolli. Kobieta znajduje się na liście kilkunastu Rosjan ściganych przez amerykańskie służby i oskarżanych o ingerencję w wybory w USA w 2016 r. We wtorek rządowa agencja Ria Nowosti poinformowała o jej zatrzymaniu w Mińsku. Z informacji tych wynikało, że Bogaczewa została zatrzymana w hotelu na wniosek Waszyngtonu. Razem z mężem i dzieckiem w białoruskiej stolicy miała się przesiadać na inny samolot, lecąc na wczasy.
– Żaden myślący człowiek w Rosji nie rozumie, dlaczego Białoruś, bratnia republika, z którą budujemy państwo związkowe, zachowuje się w taki sposób – mówił cytowany przez agencję deputowany rosyjskiej Dumy z rządzącej Jednej Rosji Wiktor Wodołacki. To jeden z lawiny rosyjskich komentarzy pod adresem Mińska podważających „lojalność" białoruskich władz wobec „bratniej Rosji". Błyskawicznie zareagowały rosyjskie MSZ i ambasada w Mińsku. Zainterweniowała nawet kremlowska Rada ds. Praw Człowieka.
Już następnego dnia Mińsk zaczął się tłumaczyć, że to nie było zatrzymanie, lecz „rozmowa wyjaśniająca". Oświadczenie wystosowało białoruskie MSZ. Głos zabrała nawet rzeczniczka prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenki Natalia Ejsmont, która oświadczyła, że Bogaczewa jest już na wolności. Przed Rosją tłumaczyło się białoruskie MSW, a nawet prokuratura generalna, która wystosowała wniosek o wykreślenie Rosjanki z międzynarodowej listy poszukiwanych.
Tego jednak było za mało. Rządzący od ponad ćwierćwiecza białoruski przywódca postanowił osobiście uspokoić Moskwę. W rosyjskich mediach społecznościowych spekulowano, że Łukaszenko miał już telefon w tej sprawie z Kremla. Prezydent Białorusi temu zaprzeczył. Mówił, że osobiście zadzwonił do ambasadora Rosji w Mińsku, by „wyjaśnić problem". – W takich sytuacjach działamy w zasadzie jak jedno państwo. Tu nie mogło być innej opcji oprócz obrony interesów Rosji i obywateli Federacji Rosyjskiej, wszyscy na świecie o tym wiedzą – tłumaczył się podczas spotkania z gubernatorem rosyjskiego obwodu nowogrodzkiego Andriejem Nikitinem. Łukaszenko osobiście musiał interweniować, by Rosjanka przypadkiem nie została przekazana USA.
– Władze w Mińsku nadgorliwie tłumaczą się z tej sytuacji, by nie rozgniewać Kremla. To jakieś symptomy kolonialne. Przecież działały zgodnie z prawem międzynarodowym. To pokazuje stopień zależności białoruskiego kierownictwa od Rosji – mówi „Rzeczpospolitej" Aliaksandr Klaskouski, znany białoruski politolog.