– Mamy informacje, że duża niepolska sieć oczekuje informacji, iż mięso nie pochodzi ze strefy czerwonej, a nawet żółtej, ochronnej – mówi szef Polskiego Mięsa.
W rozmowach o ubezpieczeniach miało brać udział PZU, ale uznało, że ryzyko jest za wysokie. A to podwyższa potencjalne straty samych rolników: w razie postępów ASF żaden zakład nie kupi mięsa z obszarów ochronnych i producenci trzody będą zostawieni sami sobie.
Teoria bioasekuracji
Podstawowym narzędziem do zatrzymania pochodu ASF jest odstrzał dzików i tzw. bioasekuracja, czyli zabezpieczenie gospodarstw hodujących świnie. Mimo zapewnień Polskiego Związku Łowieckiego, odstrzał nie jest skuteczny. Polskę przed ASF broni 2300 inspektorów weterynarii zarabiających po 3 tys. zł brutto, czyli tyle, ile sprzedawca z trzyletnim stażem w dyskoncie.
To inspektorzy kontrolują, czy gospodarstwa są zabezpieczone przed wniknięciem ASF. Niedofinansowanie Inspekcji Weterynaryjnej (IW) jest ignorowanym problemem. – IW odpowiada za zwalczanie ASF w terenie, ale bez ludzi i środków nie poradzi sobie z tym – mówi Dargiewicz. – Szacujemy, że w IW brakuje ok. 500 etatów, ludzie uciekają od niskich wynagrodzeń. Winny jest rząd, że nie podjął żadnych kroków, by poprawić skuteczność ich działań.
Inspektorzy dodają nieoficjalnie, że w regionach wolnych od ASF nie powstał dla nich ani jeden nowy etat, ale pojawiło się 300 innych po 4,5 tys. brutto do obsługi rolniczego handlu detalicznego (czyli bezpośredniej sprzedaży płodów rolnych przez rolników konsumentom).
IW wspiera się pracą prywatnych lekarzy weterynarii, ale to zajęcie niemal społeczne: za pobranie próbki krwi od zwierzęcia dostają... 3 zł, za świadectwo zdrowia dla stada do 10 sztuk ok. 10 zł. Tymczasem jednorazowy zestaw odzieży ochronnej kosztuje 6 zł.