Rz: Po roku funkcjonowania sieci szpitali dyrektorzy narzekają na kłopoty finansowe. Twierdzą, że wykrwawiają je ustawowe podwyżki dla lekarzy i pielęgniarek.
Sławomir Gadomski: Znam te zarzuty. Znajomi dyrektorzy mówią: „Łatwo wam było podnieść wynagrodzenia, skoro za pochodne płacą szpitale". Radzę im wówczas wnikliwie wczytać się w ustawę z 5 lipca 2018 r. o zmianie ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych nazywaną ustawą 6 proc. PKB, czy też rozporządzenie ministra zdrowia z 29 sierpnia 2018 r. w sprawie zmiany rozporządzenia zmieniającego rozporządzenie w sprawie ogólnych warunków umów o udzielanie świadczeń opieki zdrowotnej, zarówno w same akty, jak i ich uzasadnienia. W ocenie skutków regulacji szczegółowo opisaliśmy, jakie pochodne będą finansowane przez MZ. Spójrzmy chociażby na pielęgniarki. Słyszymy, że resort kazał włączyć 1,1 tys. zł z wcześniejszego „zembalowego" do podstawy wynagrodzenia, a pochodne, które w związku z tym znacznie wzrosły, musi pokryć szpital. Tyle że to nieprawda, bo za wcześniejsze „zembalowe" w podstawie wynagrodzenia Narodowy Fundusz Zdrowia płaci placówce łącznie 1,8–2,0 tys. zł. Oczywiście, ta kwota została obliczona na podstawie pewnego uśrednienia i nie stanowi rozliczenia dla konkretnej pielęgniarki. Może się więc zdarzyć, że jakiś szpital na takim uśrednieniu zyska, a inny nieco straci. Nie jest jednak tak, że gwarantując podwyżki pewnym grupom zawodowym, istotnymi kosztami obarczyliśmy szpitale.
Pojawiają się jednak głosy, że podnosząc pensje dwóm grupom zawodowym, resort przyczynił się do presji płacowej ze strony innych grup.
Ale zdjął z nich presję ze strony grup, które wywierały na dyrektorów najsilniejszą presję. Lekarze i pielęgniarki stanowią najczęściej ponad połowę całego personelu, a ich związki zawodowe są niezwykle aktywne. Sfinansowanie przez ministra zdrowia podwyżek lekarzy specjalistów i pielęgniarek sprawiło, że dyrektorzy mają szansę skierować pieniądze do innych grup zawodowych.