Kuźniar: Pułapki nie ma, ale...

Zastępowanie siły argumentu argumentem siły obróci się przeciwko USA – pisze były doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego ds. międzynarodowych.

Aktualizacja: 07.07.2019 20:32 Publikacja: 07.07.2019 18:34

Nie da się czerpać korzyści z udziału w chińskim projekcie Pasa i Drogi, a zarazem odgrywać roli pup

Nie da się czerpać korzyści z udziału w chińskim projekcie Pasa i Drogi, a zarazem odgrywać roli pupila Donalda Trumpa wojującego z Chinami (na zdj. Beata Szydło i Xi Jinping w Warszawie, czerwiec 2016)

Foto: EAST NEWS

Znakomity sinolog, a mój dobry kolega, prof. Bogdan Góralczyk świetnie przedstawił na łamach „Rzeczpospolitej" aktualny etap chińsko-amerykańskiej konfrontacji (tekst pt. „Wojna dżinów" z 10 czerwca). Na jej pierwszym planie są w tej chwili sprawy handlowe i rywalizacja o prymat technologiczny, lecz słusznie wskazuje on na głębszy podtekst, jakim jest starcie o pozycję numer jeden w globalnym układzie sił. Jedną z interpretacji tego starcia, do której odwołuje się afirmatywnie Bogdan Góralczyk jest koncept „pułapki Tukidydesa" zaproponowany kilka lat temu przez badacza z USA Grahama Allisona. „Pułapka" szybko stała się modna, także w Polsce. Chodzi oczywiście o sytuację opisaną we wspomnieniowej „Wojnie peloponeskiej" Tukidydesa, która opisywała starcie dwóch głównych potęg ówczesnej Hellady: Aten i Sparty.

Koncept rzekomej pułapki i próba jego zastosowania jako analogii zwłaszcza wobec obecnego wydania konfrontacji między dwoma mocarstwami walczącymi o prymat – challengera przeciw hegemonowi lub odwrotnie – bierze się jednak, po pierwsze z fałszywego odczytania „Wojny peloponeskiej". Po drugie zaś, z doszukiwania się w tego rodzaju starciu jakiejś pułapki. Przypomnijmy, że Sparta wraz ze swymi sprzymierzeńcami postanowiła się przeciwstawić rosnącej i budzącej niepokój w Grecji siły Aten, które bezceremonialnie obchodziły się z tymi, którzy nie chcieli zaakceptować ich hegemonii. Nic bardziej naturalnego, że państwa obawiające się czyjejś hegemonii próbują się jej przeciwstawić. Jest bogata literatura na temat sposobów, w jaki to czyniono w przeszłości i w czasach współczesnych. Ewentualna pułapka może tkwić jedynie w błędnej ocenie bilansu sił, wyborze niewłaściwej strategii czy sposobach jej realizacji.

Bez litości dla słabych

Jeszcze do niedawna Atenami były Stany Zjednoczone, podobnie jak one mocarstwo demokratyczne, które nierzadko siłą próbowało narzucać swój ustrój krajom w innych częściach świata. Obecnie, biorąc pod uwagę dynamikę wzrostu chińskiej potęgi oraz ujawniane już bez osłonek apetyty do przewodzenia światu, współczesnymi Atenami próbują stać się Chiny. Ich potencjał daje im na to szanse i jeśli to osiągną, mogą się stać mocarstwem hegemonicznym na nieprzewidywalnie długi okres. Wprawdzie Chiny nie wykazują aspiracji do narzucania komukolwiek swej wersji ustroju, ale ich hegemonia będzie mieć także polityczne konsekwencje łącznie z polityką zagraniczną i wewnętrzną państw, które będą się poddawać chińskim wpływom, i które Państwo Środka będzie uważać za należące do jego strefy wpływów.

Założenie, że zacieśnianie stosunków z Chinami można ograniczyć do handlu, notabene dla Polski skrajnie niekorzystnego, lub do pożytków z technologii 5G, to iluzja. Rozwojowi megaprojektu Jeden Pas i Jedna Droga będzie towarzyszyć rosnąca penetracja polityczna państw w nim uczestniczących przez Pekin. Wszystko wskazuje na to, że mocarstwowość Chin, nawet jeśli teraz starają się jeszcze zachowywać pozory grzeczności, będzie dla otoczenia, a nawet dla znacznej części świata nie mniej uciążliwa niż było to w przypadku przeszłych mocarstw imperialistycznych i hegemonicznych. Przypomnijmy niedawną wypowiedź Xi Jinpinga: „W naszej kulturze, jeśli ktoś cię uderzy, nie nadstawia się drugiego policzka, tylko się oddaje". Głębokie pokłady nacjonalizmu, przeświadczenia o wyższości kulturowej nad Zachodem i innymi regionami świata oraz długo skrywanych mocarstwowych kompleksów mogą zaowocować stawianiem twardych warunków wszystkim, których Pekin będzie uważać za słabszych.

Kowboj w składzie porcelany

W czasach, w których USA były Atenami, nie było Sparty, która mogłaby skutecznie moderować ich globalne ambicje (Związek Sowiecki to był inny przypadek). I nagle, to Amerykanie muszą się wcielić w rolę Sparty. Jest to dla nich sytuacja nowa, w której trudno się im odnaleźć, zwłaszcza że tkwią oni mentalnie jeszcze w poprzedniej epoce nazwanej przez Charlesa Krauthammera „unipolar moment". Ponadto sytuacja, w której się znaleźli trochę przypomina znaną leninowską definicję kapitalisty, jako gościa, który dla zysku sprzeda sznur, na którym zostanie powieszony przez tych, którzy sznur kupili. Wszak, to dzięki kontaktom gospodarczym, handlowym, finansowym z nieostrożnymi Stanami Zjednoczonymi i niektórymi innymi państwami Zachodu z Niemcami na czele, Chiny odrobiły rozwojowe zapóźnienie i tak szybko stały się mocarstwem rzucającym wyzwanie jedynemu jeszcze przez chwilę supermocarstwu.

Amerykanie, a konkretnie Donald Trump i jego administracja ocknęli się z brutalną świadomością kapitalisty, po którego idzie ten, któremu wcześniej sprzedał sznur. Zrobili to wprawdzie w swojej naiwności, często w dobrej wierze, równie często dla zysku jego poprzednicy, ale to nie jest dla Chin okolicznością łagodzącą. Niestety, sposób, w jaki Waszyngton próbuje uratować swą dotychczasową pozycję, w tym uniemożliwić Chinom osiąganie jednostronnych korzyści ze stosunków ze Stanami Zjednoczonymi, jest chaotyczny, pozbawiony głębszego strategicznego planu i bez widoku na sukces. Instynkt samozachowawczy jest prawidłowy, ale reakcja zła. Pisze o tym profesor Góralczyk. Gdyby posłużyć się pewną przenośnią, Trump zareagował w sposób, który przypomina atawistyczną kulturę strategiczną Ameryki, którą przyrównuje się często do legendy Dzikiego Zachodu: jak kowboj, który wyszedł na plac, by rozstrzygnąć wszystko w pojedynku jeden na jeden. Jednak w pojedynku z Chinami nie da się użyć broni palnej, więc w tej chwili oglądamy boks z elementami wolnomerykanki. Jednak sposób, w jaki walczy Trump i jego administracja może się zakończyć dla USA jak niedawna walka Joshuy z Ruizem. Muskulaturę miał Joshua, lecz górę wzięła moc i rozwaga Ruiza.

Główny problem leży w tym, że Trump i jego administracja nie chcą czy nie potrafią skorzystać z mocy, którą potencjalnie dysponują, i która została wytworzona z ich walnym udziałem. Stawiając na solową power politics (polityka siły – red.) Waszyngton porzucił instytucje wielostronne oraz sieć przyjacielskich i sojuszniczych powiązań w różnych dziedzinach, które mogłyby być wykorzystane do inteligentnego powstrzymywania Chin poprzez zespołowe dyktowanie reguł gry w handlu i polityce światowej. W ciągu kilku miesięcy po dojściu do władzy Trump zdemolował gotowe już właściwie transatlantyckie i pacyficzne porozumienia o handlu i inwestycjach (TTIP i TPP). Obrócił przeciwko USA Unię Europejską oraz podważając ich wiarygodność w Azji skłonił wiele państw azjatyckich do poszukiwania raczej porozumienia z Chinami, niż do wspólnego tworzenia porządku międzynarodowego opartego na prawie i skutecznych instytucjach wielostronnych. W obliczu nieprzewidywalności i brutalnego egoizmu Ameryki Trumpa wiele państw w podejściu do Chin będzie wybierać raczej bandwagonning (przyłączanie się mniejszych państw do silniejszego – red.) w miejsce subtelnego balancing (równowaga sił – red.).

Świat według Hobbesa

Wprawdzie u Tukidydesa nie ma żadnej pułapki, ale z opisanej przezeń wnikliwie wojny wynikają lekcje, z których warto korzystać. W dzisiejszej sytuacji lekcją główną jest to, że znacznie mniejsza Sparta mogła w końcu pokonać rozpychające się Ateny dlatego, że potrafiła tworzyć sojusze i koalicje. Ameryka Trumpa wprost przeciwnie. Pozbawia się atutów nie tylko w postaci sojuszników i przyjaciół, ale także porzucając bardziej atrakcyjną wizję świata. Tak, smutne i dramatyczne jest to, że Ameryka, stawiając na nagą power politics porzuciła liberalny porządek międzynarodowy. Przy wszystkich jego znanych błędach i schorzeniach (pisałem o nich na łamach „Rz" parokrotnie) był to dla świata najlepszy czas, a przy tym był to czas przywództwa Ameryki, która będąc przykładem dla innych, mogła liczyć na innych. Dla znakomitej większości państw, nawet jeśli czasem raziła arogancja Ameryki czy jej niektóre posunięcia, lepsza była sytuacja, w której stosunki międzynarodowe były cywilizowane dzięki prawu i instytucjom wielostronnym. Społeczeństwom i narodom lepiej się żyje w poszanowaniu minimalnych bodaj standardów demokracji i praw człowieka, a sprawy trudne, także w sferze handlu i gospodarki, rozwiązuje się w drodze negocjacji, a nie poprzez stawianie ultimatum i jednostronne nakładanie sankcji przez wielkich na słabszych.

Nie ma wątpliwości, że świat Hobbesa, ku któremu pcha nas Ameryka, oraz zastąpienie siły argumentu argumentem siły obróci się w końcu przeciwko Ameryce. Przegranym będzie także Zachód, na którym zechcą się odegrać ci, którzy żywią wobec niego różne historyczne i kulturowe kompleksy. W świecie bez hamulców i norm, które są usuwane przez USA, będzie można to już robić bez wcześniejszej wstrzemięźliwości, bo będzie można liczyć na Chiny czy Rosję. Cywilizujący życie międzynarodowe dorobek Zachodu, który mógł mu służyć w sytuacji jego słabnącej pozycji, właśnie ulega zniszczeniu przez Amerykę Trumpa.

Nasz człowiek w Pekinie

Hamulcem ograniczającym szkodliwe następstwa polityki Trumpa w naszej części świata mogłaby być zjednoczona Europa, której gospodarz Białego Domu otwarcie okazuje wrogość. Rozumie to większość państw członkowskich UE. Tylko względami interesu obozu rządzącego w Polsce, ale już nie interesami Polski, można wytłumaczyć poparcie Warszawy dla takiej właśnie polityki Waszyngtonu. To krótkowzroczne. Brutalna power politics nie służy Polsce, nawet jeśli chwilowo, ze względu na podobny typ mentalności politycznej, rządzący naszym krajem pasują do obrazka Trumpa i mogą liczyć na jego, kupowaną za ciężkie pieniądze polskiego podatnika, łaskawość.

To jest przejaw krótkowzrocznego populizmu w stosunkach zewnętrznych, który – jak niezbicie dowodzi historia – nie kończy się dobrze. Niezależnie od tego, w sytuacji nowego bipolaryzmu, choć nie tak ostrego, jak w czasach zimnej wojny, nie da się czerpać zakładanych korzyści (osobiście w nie wątpię) z udziału w projekcie Pasa i Drogi, a zarazem odgrywać roli pupila Trumpa. Pamiętamy pierwotny entuzjazm rządu PiS dla chińskiego projektu (premier Szydło uczestniczyła w jego inauguracji w Pekinie). Doświadczenie i rozum, kazałyby takim krajom jak Polska być w podobnej sytuacji adwokatem wspólnej gry zespołowej, a nie wykonawcą cudzej gry rozłamowej.

Znakomity sinolog, a mój dobry kolega, prof. Bogdan Góralczyk świetnie przedstawił na łamach „Rzeczpospolitej" aktualny etap chińsko-amerykańskiej konfrontacji (tekst pt. „Wojna dżinów" z 10 czerwca). Na jej pierwszym planie są w tej chwili sprawy handlowe i rywalizacja o prymat technologiczny, lecz słusznie wskazuje on na głębszy podtekst, jakim jest starcie o pozycję numer jeden w globalnym układzie sił. Jedną z interpretacji tego starcia, do której odwołuje się afirmatywnie Bogdan Góralczyk jest koncept „pułapki Tukidydesa" zaproponowany kilka lat temu przez badacza z USA Grahama Allisona. „Pułapka" szybko stała się modna, także w Polsce. Chodzi oczywiście o sytuację opisaną we wspomnieniowej „Wojnie peloponeskiej" Tukidydesa, która opisywała starcie dwóch głównych potęg ówczesnej Hellady: Aten i Sparty.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Jak Hołownia może utorować drogę do prezydentury Tuskowi i zwinąć swoją partię
Opinie polityczno - społeczne
Michał Kolanko: Partie stopniowo odchodzą od "modelu celebryckiego" na listach
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Dlaczego nie ma zgody USA na biało-czerwoną szachownicę na F-35?
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Unia Europejska na rozstaju dróg
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Czaputowicz: Zmiana unijnego paradygmatu
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił