Konrad Ciesiołkiewicz: Brawa na balkonie dla niosących pomoc to za mało

Pandemia COVID-19 pokazała nam w wyjątkowy sposób, jak olbrzymi wpływ na nasze życie i zdrowie mają ludzie pełniący służbę publiczną. Biliśmy już im brawa na balkonach naszych mieszkań. Teraz nadszedł czas na wprowadzenie instytucjonalnych rozwiązań społecznej solidarności z niosącymi pomoc w „strefie wojny”. To chce właśnie zrobić społeczna inicjatywa „My, Solidarni”, przedstawiona przez prof. Pawła Kowala i Pawła Poncyljusza we współpracy ze środowiskami gospodarczymi i społecznymi, dyskutowana także w kręgach zawodów medycznych.

Aktualizacja: 28.05.2020 13:21 Publikacja: 28.05.2020 13:10

Konrad Ciesiołkiewicz: Brawa na balkonie dla niosących pomoc to za mało

Foto: Fotorzepa, Jakub Czermiński

Nasze podejście do pracy w Polsce jest naprawdę paradoksalne. Z jednej strony deklarujemy swoją wspólnotowość, upatrując ideowych korzeni współczesnej Polski w masowym ruchu „Solidarności”, ruchu zrodzonego wokół godności człowieka i godnej pracy. Z  drugiej strony jednak postrzegamy pracę wyłącznie w kategoriach ekonomicznych. Mam wrażenie, że przed pandemią COVID-19 o pracy mówiło się mało. Znacznie więcej za to dyskutowaliśmy o rynku pracy. Ekonomiczny aspekt jest bardzo ważny. Nie jest on jednak jedyny, a redukowanie zjawiska pracy i jej roli wyłącznie do stosunków ekonomicznych grozi staczaniem się w kierunku przyjęcia zasady, że życie społeczne jest grą o sumie zerowej, gdzie wszyscy musimy ze sobą konkurować, a gdzie zwycięstwo jednego oznacza porażkę wielu.

Kryzys z COVID-19 rzucił światło na niedostatki takiej perspektywy. Niestety ukazał też jak w soczewce, że praca – czy to się komuś podoba, czy nie – stanowi klucz do funkcjonowania społeczeństwa. Mówiąc nieco górnolotnie, to klucz do wspólnoty, gwarantujący jej przetrwanie i rozwój. W samym centrum tej soczewki znaleźli się ludzie, którym zawdzięczamy życie i zdrowie – zawody służby publicznej z pracownikami medycznymi i socjalnymi. To oni na pierwszej linii frontu toczą dziś wojnę ze skutkami pandemii COVID-19. Celowo używam sformułowania zawody „służby publicznej”, bo jest to termin niemalże nieobecny w dyskusjach medialnych, politycznych i naszym codziennym życiu. Jeśli używamy podobnych, to zazwyczaj są nimi „funkcjonariusz publiczny” lub przewidziane Konstytucją RP (art. 17 ust. 1) zawody zaufania publicznego. Słusznie, że funkcjonariusze publiczni, a więc wykonujący pracę w obszarze władz państwa (wykonawczej, ustawodawczej i sądowniczej) z racji szczególnej odpowiedzialności otaczani są – choć czasami wyłącznie „umownymi” - uprawnieniami. Do kategorii tej nie należą jednak funkcje pomocnicze.

A teraz spójrzmy na ostatnie dwa miesiące funkcjonowania w epidemii, na obrazy i informacje płynące ze szpitali oraz Domów Pomocy Społecznej, gdzie doświadczenia graniczne mają miejsce 24h/dobę. Nagle praca, traktowana jeszcze wczoraj jak każda inna, a w wielu miejscach lokowana nisko w rankingu społecznego szacunku, urasta dzisiaj do rangi heroicznej służby. Mam na myśli w oczywisty sposób pielęgniarki i pielęgniarzy; lekarzy i lekarki, ratowników medycznych, pracowników socjalnych. Ale także pozostałych pracowników medycznych: salowe i salowych, pracowników technicznych i cały personel pomocniczy, będący najbliżej cierpiących i sam ryzykujący życiem własnym i swoich najbliższych. Wszyscy wiemy, że to ich choroba dopada w pierwszej kolejności. Wiemy też z badań zamieszczanych w renomowanym magazynie medycznym „Lancet”, że w walce z poprzednim wirusem SARS na początku XXI wieku, to personel pracujący w placówkach zdrowia najbardziej i w największej skali cierpiał na syndrom stresu pourazowego (PTSD). Syndrom ten na lata wyłączać może całe rodziny i środowiska z normalnego funkcjonowania, narażając je na cały łańcuch kolejnych zagrożeń psychicznych i fizycznych. Wielu z pracowników medycznych doświadczało będzie tego piętna do końca życia. Wielu umiera, zostawiając żony, mężów, dzieci. Wielu, niestety, jeszcze umrze w najbliższych miesiącach.

W większości wyczuwamy, że ci ludzie nie tylko wykonują swoją pracę, za którą należy się, regulowana wyłącznie prawem popytu i podaży, płaca. Czujemy, że to forma służby, dzięki której możemy mieć nadzieję, że jako społeczeństwo wyjdziemy z tego kryzysu. A kiedy zachorujemy, to otrzymamy pomoc. Heroizm pracowników medycznych jest dzisiaj tym bardziej wyjątkowy, że wielu nie ma przecież żadnych formalnych podstaw do większego zaangażowania niż zapisano w umowie – nierzadko umowie zleceniu, jednoosobowej działalności gospodarczej, pracy w szpitalu, ale podległości wobec pośrednika pracy. Dzisiaj bijemy im wszystkim należne brawa. Ale jutro lub pojutrze, oni i ich bliscy zostaną sami z bagażem, jaki zostawi im COVID-19.

Dlatego to ciężkie dla wszystkich doświadczenie kryzysu, stawiającego na głowie nasze dotychczasowe priorytety, należy ze wszystkich sił przekuć w zalążek powrotu do tego, co stanowi istotę trwania wspólnoty – elementarnej solidarności. Dziś już nie wystarczy tylko bić brawa na balkonie. Musimy utworzyć program wzorowany na systemowych rozwiązaniach stosowanych, np. wobec weteranów wojennych. Sytuacja, jakiej doświadczamy jest wojną - nie tylko metaforycznie – na śmierć i życie. Wszystkim pełniącym służbę w pierwszej linii „frontu” należy zapewnić pomoc – darmowe przejazdy środkami transportu publicznego, zniżki do instytucji kultury, nauki, sportu, rekreacji i wiele innych, stypendia dla osieroconych dzieci umożliwiające naukę i będące spłatą długu, jaki zaciągnęliśmy. To tylko niektóre pomysły. Jest ich więcej. Taki system stworzony może być tylko przez instytucje państwa jako dowód konstruktywnej pamięci wobec najdzielniejszych. Może być i powinien być współtworzony i rozwijany przez samorządy, firmy, ludzi dobrej woli. „My, Solidarni” jest taką właśnie inicjatywą.

Dobrodziejstwem stworzenia systemu będzie też wyraźny powrót do szacunku wobec pracy, mającej przecież nie tylko wymiar ekonomiczny, ale także wspólnotowy, godnościowy, dający możliwości samorealizacji, poczucia sprawczości, zdobywania umiejętności społecznych i obywatelskich. Z doświadczeń Fundacji Dorastaj z Nami, niosącej wsparcie materialne, rozwojowe i edukacyjne dla rodzin, w których rodzic stracił życie lub zdrowie na służbie, wiem, że możliwe jest kierowanie się poczuciem służby publicznej w oparciu o stan faktyczny, a nie tylko zapis w umowie. W ostatnich tygodniach Fundacja rozszerzyła swoje wsparcie także na środowiska medyczne i personel pomocniczy walczące z COVID-19, dając dobry przykład wielu podobnym przedsięwzięciom.
Jeśli nie zrobimy tego teraz, to podczas następnego kryzysu może już nie być takich osób, które będą nas ratować.

Autor jest przewodniczącym Komitetu Dialogu Społecznego KIG

Nasze podejście do pracy w Polsce jest naprawdę paradoksalne. Z jednej strony deklarujemy swoją wspólnotowość, upatrując ideowych korzeni współczesnej Polski w masowym ruchu „Solidarności”, ruchu zrodzonego wokół godności człowieka i godnej pracy. Z  drugiej strony jednak postrzegamy pracę wyłącznie w kategoriach ekonomicznych. Mam wrażenie, że przed pandemią COVID-19 o pracy mówiło się mało. Znacznie więcej za to dyskutowaliśmy o rynku pracy. Ekonomiczny aspekt jest bardzo ważny. Nie jest on jednak jedyny, a redukowanie zjawiska pracy i jej roli wyłącznie do stosunków ekonomicznych grozi staczaniem się w kierunku przyjęcia zasady, że życie społeczne jest grą o sumie zerowej, gdzie wszyscy musimy ze sobą konkurować, a gdzie zwycięstwo jednego oznacza porażkę wielu.

Pozostało 87% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Dlaczego Hołownia krytykuje Tuska za ministrów na listach do PE?
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika