"Maurowie na wybrzeżu!". Nowi Goci u bram Hiszpanii

Powoływanie się na miłość do ojczyzny wciąż jest niestosowne w kraju, w którym patriota wywieszający flagę Hiszpanii nazywany jest nacjonalistą, faszystą lub wyznawcą reżimu Franco – przekonuje publicystka Małgorzata Wołczyk.

Aktualizacja: 25.08.2018 17:05 Publikacja: 23.08.2018 18:57

W środę przez granicę między Marokiem a Hiszpanią w Ceucie przedarło się ponad 100 imigrantów z Afry

W środę przez granicę między Marokiem a Hiszpanią w Ceucie przedarło się ponad 100 imigrantów z Afryki

Foto: AFP

Hiszpanie z niedowierzaniem przecierają oczy. Oto znane sprzed wieków ostrzeżenie: „Hay moros en la costa!” (Maurowie na wybrzeżu!), które po dziś dzień zaprawione nutką ironii służy jako alert niebezpieczeństwa – materializuje się w nowych odsłonach. Zdjęcia i filmiki pokazujące „desant” przybyszów wyskakujących z pontonów pośród zdumionego tłumu glamourowych plażowiczów, sceny przemocy ulicznej z udziałem „uchodźców”, okupacja alej i chodników przez rosłych sprzedawców podrabianych luksusów – wszystko to jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nowego szefa rządu Pedro Sáncheza wlało się do sieci i przed oczy zdumionych mieszkańców Półwyspu Iberyjskiego.

Ci, którzy nie dali sobie wmówić lewicowych haseł o zgodnym współżyciu ras, kultur i religii pod jednym dachem reagują zdrowym oburzeniem na rosnące zagrożenie spowodowane „efecto llamada”, czyli szeregiem gestów zapraszających ze strony wywodzącego się z PSOE (Hiszpańskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej) premiera Sáncheza. Swoje urzędowanie rozpoczął od spektakularnego przyjęcia imigrantów –pasażerów niewpuszczonego do Włoch statku Aquarius, oferując im darmowe świadczenia zdrowotne i socjalne oraz przymknięcie oka na brak jakichkolwiek dokumentów. Od tamtej pokazówki zanotowano od razu gigantyczny napływ nielegalnych imigrantów do Hiszpanii w średniej liczbie 240 osób dziennie. A przecież już w ubiegłych latach znaczonych niewielkim napływem przybyszy z północy Afryki podliczono, że wydatki na świadczenia dla imigrantów kosztują Hiszpanię 10 miliardów euro rocznie, nie licząc trudnych do oszacowania strat w kulturze, tożsamości wspólnoty i przede wszystkim w poczuciu bezpieczeństwa mieszkańców kraju, który wciąż uchodzi za „turystyczny raj" i aby takim pozostać nie może narażać turystów na szokujące przygody spotkań „kultur”.

Barbarzyńcy u bram

O co więc chodziło Sanchezowi? Czy tylko o brawurowe wejście na salony liderów Europy? Czy też, jak ironizują jego rodacy śledzący wiernopoddańcze zachowania wobec kanclerz Niemiec, o uśmiech wdzięczności Angeli Merkel? Nie jest przecież tajemnicą, że ten przechadzający się po dywanach z wyuczoną elegancją modela prezydent, mówiąc oględnie „nie przepada” za reprezentantami innych kultur. W sieci wciąż obejrzeć można kłopotliwe nagranie z jego udziałem, gdy przechadza się pośród ulicznego tłumu i ściska rękę potencjalnych wyborców, przy czym w kilka sekund po przywitaniu z czarnoskórymi przechodniami – wykonuje machinalnie gest jakby chciał z siebie zmyć brud. Nie trzeba było długo czekać, aby ktoś z dziennikarzy wyłowił z jego CV wzmiankę o trwającej już osiem lat współpracy z NDI (National Democratic Institute) – organizacją współfinansowaną przez magnata George’a Sorosa, którego parę tygodni temu Sánchez podejmował na zamkniętym dla prasy spotkaniu w pałacu Moncloa. Jeszcze do 2012 r. Rumuni byli najliczniejszą grupą imigrantów w Hiszpanii, ale już od paru lat na czoło statystyk wysunęli się Marokańczycy, a za nimi Algierczycy – tak ochoczo sprowadzani i zapraszani zwłaszcza przez katalońskich separatystów, którzy w przeciwieństwie do reszty Hiszpanii nie chcą widzieć u siebie emigracji z Hispanoameryki.

Zapowiedź przemian i tego, na co powinni przygotować się Europejczycy (a ściślej Hiszpanie) pojawiła się dość szybko bo już 13 września 2015 r. w XL Semanal, czyli niedzielnym dodatku do dziennika ABC. Autor artykułu – Arturo Pérez-Reverte -twórca powieści znany nawet nad Wisłą, dał zwyczajowy popis pióra i erudycji, za który to zresztą w marcu 2017 r. nagrodzony został królewską Nagrodą Don Kichota. Zarówno tytuł felietonu „Goci cesarza Walensa” jak już pierwszy akapit zdumiewały jednoznacznością metafory. Gdy w Polsce jeszcze klarowały się opinie i nawet najzagorzalsi późniejsi przeciwnicy zdawali się mlaskać ustami w przeczuciu, że nie wszystko wypada jeszcze powiedzieć, to jednak w kraju, gdzie polityczna poprawność już dawno temu zastąpiła religię katolicką – Don Arturo miał odwagę pisać wprost: „Jesteśmy w tym samym miejscu, w jakim znalazło się imperium rzymskie niezdolne do kontrolowania mas migrujących barbarzyńców, z początku nastawionych pokojowo lecz z czasem agresywnie (...) Tych bitew, tej wojny już nie wygramy. Nasza własna dynamika społeczna, religijna, polityczna uniemożliwi jakiekolwiek zwycięstwo. I dobrze to wiedzą ci, którzy pchają Gotów na nasze ziemie. Nie ma już ludzi którzy umieliby zatrzymać inwazję wyrzynając najeźdźców. Nasza cywilizacja, tak szczęśliwie dla nas – nie toleruje już okrucieństwa (...) Jakikolwiek sprzeciw wobec tych, którzy inspirują napływ uchodźców jest krytykowany przez siły pacyfistyczne, legitymujące się obowiązującą ideologią. Demagogia zastąpiła realizm historyczny i rozsądny ogląd rzeczywistości z jej konsekwencjami. Najbardziej znaczący obrazek to patrole straży morskiej, które zamiast chronić nabrzeże pomagają nielegalnym imigrantom dostać się na ląd (…) Już nie można wyrżnąć Gotów. Na szczęście dla ludzkości. Na nieszczęście dla imperium...”

Pozazdrościć dosadności

To, co jednak wolno pisarzom i niepokornym publicystom nie zdarza się jednak wytresowanym w politycznej poprawności politykom hiszpańskim. Dlatego Polska i Węgry wciąż cieszą się niesłabnącym podziwem u wszystkich Hiszpanów tęskniących za godnymi dla swej ojczyzny reprezentantami narodu. Zapis rozmowy, w której poseł PiS Dominik Tarczyński bronił stanowiska Polski w jednym z zagranicznych studiów telewizyjnych, oznajmiając w spokojnych acz dosadnych słowach: „Mogą nas nazywać jak chcą: populistami, nacjonalistami, rasistami – nie dbam o to. Zależy mi na bezpieczeństwie rodziny i ojczyzny” – rozszedł się po mediach społecznościowych z siłą tsunami. Spędzałam akurat wakacje w gronie Andaluzyjczyków, którzy oniemieli na takie dictum: „To u Was tak można? Tak wprost nazywając rzeczy po imieniu?”. Z facebooka sypały się pytania, gratulacje i jednoznacznie wyrażona zazdrość o polityków, którzy bronią polskiej racji stanu – jak to wielokrotnie podkreślali Hiszpanie: „bez kompleksów”.

Sfrustrowani pogranicznicy

Powoływanie się na „miłość do ojczyzny” wciąż jest niestosowne w kraju, w którym patriota wywieszający flagę Hiszpanii z miejsca nazywany jest nacjonalistą lub „faszystą”, wyznawcą reżimu Franco itd. Zapis wywiadu z posłem pojawił się też w telewizji „Intereconomía”, gdzie filozof, a przy tym sympatyk lewicy Pedro Insua został poproszony o odniesienie się do słów dziennikarki zarzucającej Polakom rasizm. „Któż wie więcej od Polaków czym jest rasizm, skoro ten nazistowski projekt czystości rasowej doświadczył ich kraj tak boleśnie? Polacy mają prawo wybierać imigrantów, tak aby nie generować konfliktów. Wiadomo przecież, że z definicji muzułmanie negują dogmaty wiary katolików. Religie te są po prostu niekompatybilne i trudno o zgodne ich współistnienie na jednej ziemi”. Przytaczam te przykłady sympatii, podziwu, zrozumienia mając cień nadziei, że ktokolwiek z tych co „wstydzą się za Polskę” rzekomo „brunatną” i „nacjonalistyczną” zechcą zadać sobie trud znalezienia za granicą całkiem niemałych rzesz sympatyków naszego rządu.

Twarde stanowisko Polski i Węgier w sprawie polityki imigracyjnej nie schodzi z ust Hiszpanów. Właściwie każdego dnia ktoś w mediach powołuje się na rozsądek naszych przywódców, a frustracja jest tym większa, że bezbronni funkcjonariusze służb granicznych są coraz częściej ofiarami agresywnych napadów Afrykańczyków szturmujących z pomocą rzeźniczych narzędzi (np. do połowu rekinów) – mury i druty graniczne w Melilli i Ceucie. Na farsę przy tym zakrawa fakt, że jedyne na co potrafi się zdobyć w tej sytuacji ich socjalistyczny premier to przeprosiny i obietnica – dana imigrantom i ich rodzinom! – że będą traktowani z większą godnością i szacunkiem. Co czują rodziny pobitych, hospitalizowanych 22 pograniczników, o których milczy Sánchez, ochrzczony zresztą przez prasę zagraniczną jako „Mr Handsome”? Tego się nie dowiemy. W swej ojczyźnie „El Guapo” (przystojniak) notowania ma raczej kiepskie, a sposób w jaki doszedł do władzy (wotum nieufności dla rządu Rajoya i spiski z partiami niepodległościowymi Katalonii i Basków) budzą odrazę. I jak tu nie cieszyć się, że jednak nie mieszkamy w turystycznym raju zarządzanym przez szefa rządu, który bardziej ceni sobie dobre relacje z kanclerz Merkel i magnatem Sorosem niż kontakt z rzeczywistością i własnym narodem.

Hiszpanie z niedowierzaniem przecierają oczy. Oto znane sprzed wieków ostrzeżenie: „Hay moros en la costa!” (Maurowie na wybrzeżu!), które po dziś dzień zaprawione nutką ironii służy jako alert niebezpieczeństwa – materializuje się w nowych odsłonach. Zdjęcia i filmiki pokazujące „desant” przybyszów wyskakujących z pontonów pośród zdumionego tłumu glamourowych plażowiczów, sceny przemocy ulicznej z udziałem „uchodźców”, okupacja alej i chodników przez rosłych sprzedawców podrabianych luksusów – wszystko to jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nowego szefa rządu Pedro Sáncheza wlało się do sieci i przed oczy zdumionych mieszkańców Półwyspu Iberyjskiego.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Maciej Strzembosz: Czego chcemy od Europy?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Warzecha: Co Ostatnie Pokolenie ma wspólnego z obywatelskim nieposłuszeństwem
Opinie polityczno - społeczne
Jan Zielonka: Donald Tusk musi w końcu wziąć się za odbudowę demokracji