– Nawet 90 proc. naszej wołowiny wysyłamy za granicę – mówi Jacek Zarzecki, prezes Polskiego Związku Hodowców i Producentów Bydła Mięsnego. Mięso trafia na eksport z dwóch powodów. Po pierwsze sprzedaż za granicę przynosi dużo lepsze marże, a po drugie – w Polsce niemal nie ma na nie popytu.
Polska jest siódmym producentem wołowiny w Unii Europejskiej i mimo że produkcja tego mięsa w UE spada, to u nas wzrosła od 2010 r. o 26 proc. – twierdzi Agencja Rynku Rolnego. Eksportowane mięso trafia głównie do Unii Europejskiej, Niemiec, Francji, Hiszpanii i Holandii. Mocno wzrósł eksport do Izraela, dzięki głośnemu wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego, który pozwolił na wznowienie w Polsce uboju zgodnie z zasadami religijnymi.
– W ostatnich latach głównym motorem wzrostu branży jest eksport, co wynika z niskiego krajowego spożycia – przyznaje Jakub Olipra, ekonomista z banku Credit Agricole. Niskie ceny dają nam pewną przewagę konkurencyjną. – Dużą szansę daje eksport wołowiny koszernej oraz halal – dodaje Olipra. Mięso trafia więc do Izraela. Na brak zainteresowania wołowiną wskazuje też fakt, że w ciągu pierwszych pięciu miesięcy 2017 r. wyeksportowaliśmy 150 tys. ton tego mięsa, a sprowadziliśmy do kraju 15 razy mniej.
Dzisiejsze 2 kg, które rocznie zjada mieszkaniec Polski, to i tak dobry wynik – jeszcze przed dwoma laty było to zaledwie 1,2 kg, a w 1980 r. Polacy zjadali 18,5 kg wołowiny rocznie. Dla porównania – przeciętny Francuz zjada 28 kg wołowiny.
Klienci chcą dobrego mięsa
Oczywiście, w latach 80. to nie stek królował na polskich stołach. Wołowina trafiała masowo do przetworów, a wśród konsumentów powszechniejsza była umiejętność przyrządzenia wszystkich części tego mięsa. – Wołowina była jednym z głównych dodatków w wędlinach – mówi Jacek Zarzecki. – Dziś wiedza kulinarna ogranicza się do steku, antrykotu, polędwicy – dodaje.