Donald Trump podpisał w środę dekret, na mocy którego agendy rządowe będą mogły nakładać kary w postaci wstrzymania funduszy rządowych dla kampusów uniwersyteckich tolerujących antysemityzm jak np. debat krytycznych wobec Izraela.
Regulacje, o które zabiegały od dawna środowiska żydowskie w USA, skierowane są głównie przeciwko ruchowi BDS. Jest to akronim nazwy Boycott, Divestment and Sanctions (Bojkot, Wycofanie Inwestycji, Sankcje). Ruch jest obecny na amerykańskich uniwersytetach przede wszystkim za sprawą środowisk palestyńskich. Promuje izolację Izraela poprzez nie tylko bojkot produktów, ale też naukowców, artystów i oczywiście polityków.
Dekret prezydenta został pomyślany także jako środek zabezpieczający prawa żydowskich studentów w Stanach Zjednoczonych. Jedna z organizacji monitorujących przypadki antysemityzmu na 400 amerykańskich kampusach twierdzi, że w roku ubiegłym liczba takich incydentów wzrosła o 70 proc.
Zdaniem krytyków najnowszy dekret prezydenta Trumpa jest jednak nie do pogodzenia z Pierwszą Poprawką do konstytucji USA gwarantującą wolność słowa i wypowiedzi. Jakkolwiek go jednak oceniać, jest wyrazem przywiązania obecnego prezydenta USA do państwa żydowskiego.
– Musimy sprawić, by mieszkańcy naszego kraju bardziej kochali Izrael – takich oraz podobnych słów używał kilka dni temu Donald Trump na spotkaniu z przedstawicielami jednej z organizacji żydowskich w USA – National Jewish Democratic Council, podkreślając swą lojalność wobec Izraela.