Od dwóch tygodni Donald Trump przekonuje, że oszustwa na masową skalę doprowadziły do zwycięstwa Joe Bidena. Argumentuje m.in., że doszło do korupcji, w tym przepisania głosów na Bidena, były nieprawidłowości w liczeniu, komisje wyborcze przyjęły nielegalne głosy, a w wyborach wzięły udział osoby nieuprawnione do głosowania. „Skradziono mi zwycięstwo" – pisze na Twitterze.
Wstrzymanie certyfikacji
Choć w najbliższych dniach kluczowe stany mają zatwierdzić głosy, Trump i jego zwolennicy próbują opóźniać ten proces albo wpływać na władze stanowe i przedstawicieli Partii Republikańskiej, by mianowały elektorów jemu przyjaznych. Demokraci i media głównego nurtu biją na alarm, że to próba podważenia demokratycznych wyborów.
Dwóch członków komisji zatwierdzającej głosy w Michigan waha się, czy w poniedziałek podpisać certyfikat. Powstrzymują ich propagowane przez prezydenta doniesienia o masowych oszustwach podczas głosowania. W piątek po południu w Białym Domu, na zaproszenie Trumpa, gościła delegacja republikańskich ustawodawców z Michigan, gdzie Biden prowadzi 156 tysiącami głosów. Zaprzeczyli spekulacjom prasy, jakoby celem spotkania miało być przeszkodzenie w procesie zatwierdzania i zapewnili, że „przebiegać on będzie według normalnych zasad".
Jednak w sobotę, powołując się na konieczność „przeprowadzenia audytu i dochodzenia", przyjaźni prezydentowi przedstawiciele Krajowego Komitetu Republikańskiego oraz Partii Republikańskiej w Michigan zwrócili się do komisji wyborczej o opóźnienie zatwierdzenia głosów w stanie o dwa tygodnie, mimo że sekretarz stanu w Michigan zapewnia, iż „nie ma dowodów na szeroko zakrojone nieprawidłowości czy oszustwa".
Podejmowane przez obóz Trumpa próby zmiany wyników wyborów nie mają precedensu w amerykańskiej historii – twierdzą politolodzy, dodając, że jego szanse na drugą kadencję w tym cyklu wyborczym są znikome, biorąc pod uwagę, że Biden uzyskał ok. 6 milionów głosów więcej i zapewnił sobie sporą przewagę w głosach elektorskich.