Mianując dwóch konserwatywnych sędziów, Donald Trump z zadowoleniem spełniał jedną ze swoich wyborczych obietnic – sprawić, że Sąd Najwyższy będzie w większości konserwatywny. W podtekście liczył na orzeczenia zgodne z jego linią poglądową i przychylność w sprawach dotyczących jego samego.
Tymczasem orzeczeniami z ostatnich kilku tygodni Sąd Najwyższy pokazał swoją niezależność, a to policzek dla prezydenta, szczególnie teraz – pół roku przed wyborami.
Nie po myśli Trumpa
W ostatnim miesiącu Sąd Najwyższy zaprzepaścił plany administracji Donalda Trumpa dotyczące zakończenia programu chroniącego nieudokumentowanych imigrantów, którzy przyjechali do USA jako dzieci. Wydał też przełomowe orzeczenie na korzyść pracowników LGBTQ, dając im ochronę w miejscu pracy, oraz na rzecz obrońców prawa do aborcji.
W ubiegłym tygodniu natomiast odrzucił wniosek Donalda Trumpa, w którym ten twierdził, że konstytucja chroni go – jako urzędującego prezydenta – przed śledztwem kryminalnym. „Żaden obywatel, nawet prezydent, nie stoi ponad prawem" – napisał przewodniczący Sądu Najwyższego John Roberts, jeden z konserwatywnych sędziów, z którym zgodzili się pozostali członkowie tego organu.
Decyzja ta otwiera prokuraturze drogę do zażądania od prezydenta Trumpa dokumentów finansowych, w tym zeznań podatkowych. O te natomiast stara się prokurator okręgowy z Manhattanu Cyrus R. Vance w związku z trwającym dochodzeniem w sprawie dotyczącej rzekomych wypłat pieniężnych za milczenie dla gwiazdy porno, które miały zostać przekazane przed wyborami w 2016 r.