Szpiegowanie jest nie do zaakceptowania – ogłosił dwa tygodnie temu kanclerz Austrii Sebastian Kurz, zapowiadając, że sprawa pułkownika austriackiej armii zaszkodzi relacjom Rosji z UE. Wyszło na jaw, że pułkownik przez niemal trzy dekady pracował dla rosyjskiego wywiadu wojskowego, za co zgarnął 300 tys euro. Szefowa austriackiego MSZ Karin Kneissl – znana z tego, że Władimir Putin tańczył z nią na jej weselu w sierpniu tego roku – natychmiast odwołała swą wizytę w Rosji. W Moskwie patrzono na to z największym oburzeniem.
– Nasi zachodni partnerzy uprawiają megafonową dyplomację. Ambasadorowi Austrii przypomnimy, jakie należy stosować metody, jeżeli ma się pytania do Rosji – oświadczył w Moskwie Siergiej Ławrow.
Ambasador został wezwany na dywanik, po czym w Wiedniu ogłoszono, że pani Karin Kneissl zjawi się za dwa tygodnie w Moskwie. Będzie rozmawiać o projekcie zacieśnienia więzi austriacko-rosyjskich znanym jako „Soczi-Dialog".Wszystko wraca błyskawicznie do normy. Dyplomatyczna utarczka nie mogła zagrozić specjalnym relacjom, jakie buduje Moskwa z Wiedniem.
Były zawsze dobre, ale od chwili, gdy w koalicyjnym rządzie kanclerza Sebastiana Kurza pojawili się w ubiegłym oku politycy z prawicowej Wolnościowej Partii Austrii (FPÖ), poprawiają się z miesiąca na miesiąc. Tym samym Austria staje się forpocztą rosyjskiej dyplomacji w Europie. W rosyjskich mediach o Austrii słychać same superlatywy, a afera szpiegowska przedstawiana jest jako... wynik intryg USA.
„Jakiekolwiek informacje mógł dostarczyć emerytowany pułkownik do Rosji, są one niczym w porównaniu z wpływami, jakie oligarchowie Putina mają w Austrii, oraz wpływami przyjaciół Rosji w polityce, administracji i gospodarce" – analizował niedawno wiedeński „Der Standard" stan wzajemnych relacji. Zdaniem dziennika wielu z tych ludzi nawiązało tak bliskie więzi z Rosją, jakie kultywowali z USA w czasach zimnej wojny.