Kiszyniów domaga się wycofania rosyjskich żołnierzy z Naddniestrza. Kijów chce w tym pomóc.
Ministrowie obrony Ukrainy i Mołdawii spotkali się w Odessie i doszli do wniosku, że Rosja powinna wycofać swoje jednostki wojskowe z separatystycznego Naddniestrza. Szef mołdawskiego resortu obrony Anatol Salaru chce opracować plan do końca roku. Jak twierdzi, rosyjscy żołnierze mogą opuścić terytorium nieuznawanej enklawy drogą powietrzną, morską lub lądową przez Ukrainę. Kijów miałby nawet utworzyć w tym celu specjalny „zielony korytarz". Kiszyniów chce, by proces ten nadzorowały OBWE oraz ONZ.
W Naddniestrzu stacjonuje obecnie około 1300 rosyjskich żołnierzy. To pozostałości po 14. armii radzieckiej, która jeszcze w 1990 roku posiadała tam ponad 22 tys. wojskowych. Od momentu zakończenia konfliktu zbrojnego w 1992 roku Rosjanie oficjalnie odgrywają tam rolę sił pokojowych. Naddniestrze ogłosiło niepodległość od Mołdawii jeszcze w 1990 roku, czego nikt nie uznaje. O regionie zapomniano, do wybuchu wojny na Ukrainie.
– Przy pomocy tych sił Moskwa od lat trzyma Mołdawię w napięciu. W Kiszyniowie mówi się o tym od lat, niedawno zrozumieli to też w Kijowie – mówi „Rz" znany mołdawski politolog Nicu Popescu.
Władze Naddniestrza reagują na ukraińsko-mołdawską propozycję bardzo nerwowo. Prezydent samozwańczej republiki Jewgienij Szewczuk ostrzega, że w przypadku wycofania stamtąd rosyjskich żołnierzy w regionie ponownie wybuchnie wojna domowa. Referendum o wstąpieniu do Rosji władze w Tyraspolu przeprowadziły już dziesięć lat temu. Jednak Moskwa dotychczas nie uznała nawet niepodległości Naddniestrza.