Gdy kilka miesięcy temu PiS ogłosił, że w ramach rekonstrukcji chce dokonać znacznego odchudzenia rządu, koalicjanci z Solidarnej Polski i Porozumienia wpadli w popłoch. Obawiali się, że stracą swoich przedstawicieli w ministerstwach. Dziś widać, że ich obawy były na wyrost, bo rekonstrukcja ma charakter ułożenia tych samych klocków na planszy, tyle że w inny sposób.

Nie należy się dać zwieść zmniejszonej liczbie resortów. Owszem, zniknie Ministerstwo Cyfryzacji, ale dotychczasowe zadania (a więc zapewne i departamenty) zostaną wcielone do Kancelarii Premiera. Dotychczasowy wiceminister cyfryzacji Adam Andruszkiewicz został... ministrem w KPRM. Ma tam też trafić również dotychczasowy minister cyfryzacji Marek Zagórski. W Kancelarii Premiera urzędować też będą ministrowie reprezentujący koalicjantów – a więc Michał Wójcik z Solidarnej Polski oraz Michał Cieślak z Porozumienia. W Alejach Ujazdowskich urzędować będzie również nowy, czwarty wicepremier, czyli Jarosław Kaczyński.

Stefan Kisielewski powtarzał dawno, że herbata od samego mieszania nie robi się słodsza. To samo można by dziś powiedzieć o odchudzaniu rządu. Od przesunięcia departamentów z jednych resortów do innych, rząd nie stanie się ani mniejszy, ani bardziej skuteczny. Owszem problemem rządzenia zawsze była resortowość, czy jak to niektórzy nazywali silosowość państwa. Jednak by ją przezwyciężyć, trzeba nie tyle poprzekładać departamenty (bo często to one bywają niezależnymi od siebie ksiąstewkami), tylko przebudować system zarządzania państwem.

W innym wypadku skończy się tak, jak poprzednia gromko zapowiadana przez PiS redukcja rządu w 2018 r. Okazało się wówczas, że rząd tak puchł i puchł, że przekroczył liczbę 120 ministrów i wiceministrów. Premier obiecał redukcję o jedną czwartą i rzeczywiście kilkunastu zwolnił. Tyle tylko, że później część z odwołanych zaczęła wracać, obejmując inne ważne funkcje. Dwóch wróciło do rządu, jeden znów został wiceministrem, a drugi ministrem po zwolnionym w wyborach europejskim stanowisku. Jeden kilka miesięcy później został szefem funduszu ochrony środowiska, inny objął inspektorat sanitarny, inny został pełnomocnikiem rządu do spraw negocjacji klimatycznych, kolejny szefem jednego z narodowych instytutów zdrowotnych, jeszcze inny szefem GDDKiA. Byłoby nieuczciwe stwierdzić, że tamta redukcja była całkiem pozorna (wszak w maju tego roku ministrów i wiceministrów było 107), ale też nie oznaczała, że jedna czwarta członków rządu pożegnała się z kierowniczymi stanowiskami w państwie.

Państwo musi być przede wszystkim skuteczne. Postulat taniego państwa zbyt często kończył się tym, że otrzymywaliśmy państwo z kartonu. Dlatego dobrze by było, by zamiast składać populistyczne obietnice odchudzania rządu – które często kończą się powoływaniem nowych stanowisk, przy likwidacji starych – przeprowadzić realną reformę systemu rządzenia państwem. Nadchodzący kryzys może dla takiej reformy stać się doskonałą okazją. A więc nie jest jeszcze za późno.