W ciągu nieco ponad sześciu lat rządów partii Gruzińskie Marzenie to już piąta zmiana premiera i rekonstrukcja gabinetu. Były premier Mamuka Bachtadze kilka dni temu oświadczył, że „zrobił wszystko, co mógł", i podał się do dymisji.
Jego miejsce w niedzielę zajął były szef MSW Giorgi Gacharia, który przez ostatnie dwa lata twardą ręką zarządzał resortem. Często, jak się mówi w Tbilisi, nawet zbyt twardą.
Po raz pierwszy na czołówkach gruzińskich gazet nazwisko Gacharii pojawiło się w maju ubiegłego roku, wtedy nakazał masowe rewizje w nocnych klubach stolicy. Jednostki specjalne szukały tam narkotyków. Skończyło się na bójkach z policją i protestach młodzieży, którą minister musiał osobiście przepraszać. To jednak nie dlatego awans byłego szefa MSW na premiera wywołał teraz kontrowersje.
Wszystko zaczęło się w nocy z 20 na 21 czerwca gdy policja brutalnie spacyfikowała chyba największy protest ostatnich lat w Gruzji. Tysiące ludzi demonstrowało pod parlamentem, w którym pojawiła się delegacja rosyjskiej Dumy. Została zaproszona przez władze w Tbilisi w ramach „międzyparlamentarnego forum prawosławnego". Jeden z Rosjan znalazł się nawet w fotelu przewodniczącego gruzińskiego parlamentu.
Gruzini wyszli wtedy na ulice, by przypomnieć o rosyjskiej okupacji Abchazji i Osetii Południowej. Ponad 300 osób zostało zatrzymanych, a ponad 240 rannych. By powstrzymać wielotysięczny tłum, policja użyła armatek wodnych i kul gumowych. Media donosiły nie tylko o rannych demonstrantach, lecz również dziennikarzach.