– Chciał być wielkim reformatorem, to na pewno – mówi „Rzeczpospolitej" o Emmanuelu Macronie Thomas Pellerin-Carlin, dyrektor w paryskim Instytucie Jacques'a Delorsa. – Ale czy nim został? Nie sądzę – dodaje.
Dwa tygodnie temu prezydent zapowiedział, że odkłada największą z planowanych reform – systemu emerytalnego. Ma ją podjąć dopiero, gdy kraj przezwycięży pandemię. Tyle że z powodu złożonego procesu legislacyjnego projekty nowych ustaw najpóźniej musiałyby zostać przedstawione w Zgromadzeniu Narodowym we wrześniu. Inaczej do głosowania musiałoby dojść w chwili, gdy w kwietniu przyszłego roku Francuzi będą rozstrzygać, kto zostanie ich nowym prezydentem. Zbyt ryzykowny scenariusz dla obecnego lokatora Pałacu Elizejskiego.
Dziś system emerytalny pochłania 14 proc. PKB wobec średnio 9 proc. w krajach strefy euro. Jest kulą u nogi gospodarki. Próbę jego przebudowy podejmowali wszyscy prezydenci od François Mitterranda, który na początku lat 80. obniżył wiek przechodzenia na emeryturę z 65 do 60 lat. Żadnemu się nie udało.
Bogaci zyskują
W tym tygodniu Macron odłożył jednak i mniej ryzykowny ruch: restrukturyzację Électricité de France (EDF). Mowa o gigancie kontrolującym wszystkie elektrownie jądrowe kraju, jego dług sięga już 42 mld euro (2 proc. PKB). Podział koncernu i jego prywatyzacja jest konieczna, jeśli firma ma uniknąć bankructwa najdalej za dwa–trzy lata. Ale mowa o firmie symbolu powojennej odbudowy kraju. Dlatego większość Francuzów chce, aby pozostała w rękach państwa.
Co w tej sytuacji pozostaje z wielkich planów reformatorskich Macrona? Zdołał przebudować system subwencji dla bezrobotnych, ograniczając je dla tych, którzy zbyt długo pozostają bez pracy. W oficjalnej retoryce władz ma to zmotywować ludzi do pracy. Jednak w czasach pandemii, gdy całe sektory gospodarki pozostały zamrożone, zmiany okazały się bolesne dla najbiedniejszych.