Propozycja PiS ujawniona w ubiegły piątek zakłada m.in. likwidację tzw. głosu wędrownego, podział mandatów na innych zasadach oraz wprowadzenie zasady, że w okręgu muszą być co najmniej trzy mandaty. Dr Jarosław Flis z Uniwersytetu Jagiellońskiego przeprowadził symulację podziału mandatów zgodnie z nowymi zasadami, biorąc pod uwagę wyniki wyborów w 2014 r. Zgodnie z tym modelem PiS zdobywa 24 mandaty (pięć więcej niż w rzeczywistości), PO 24 (+5), SLD ma trzy – i traci dwa, PSL może liczyć tylko na jeden (-3), a Korwin nie zdobywa żadnego (miał cztery). To najlepiej pokazuje, jakie skutki ma nowa ordynacja. Nowe projekty polityczne, których założyciele mogli liczyć na „wybicie się" w wyborach do PE, teraz tę szansę tracą.

W obecnych realiach dotyczy to projektów Ryszarda Petru, Roberta Biedronia, organizacji na prawicy czy hipotetycznej alternatywnej dla PO listy pod patronatem Donalda Tuska. – Nowa ordynacja prowadzi do pewnej stabilizacji sceny politycznej w wymiarze europejskim – mówił w czwartek wicepremier Jarosław Gowin w Radiu ZET. Stabilizacja i zabezpieczenie przed pojawieniem się nowych graczy oznacza jednak, że coraz większe są szanse na zjednoczenie istniejącej opozycji. Jednak symulacja dr. Flisa pokazuje, że nie każdy wariant zjednoczenia prowadzi automatycznie do porażki PiS. Jeśli wybory w 2014 r. odbyłyby się w trzech blokach (Zjednoczonej Prawicy, EPP rozumianej jako PO–PSL) oraz Zjednoczonej Lewicy (wtedy Europa Plus i SLD), to blok PiS miałby 25 mandatów, blok PO 22 mandaty, a lewica miałaby by ich pięć. Gdyby jednak doszło tylko do powstania wspólnych list PO–PSL oraz Zjednoczonej Prawicy (w obecnych warunkach to ostatnie jest oczywiście pewne), to wtedy ZP miałaby 27 mandatów, PO–PSL 24, a SLD jeden. Jeśli integracji opozycji w ogóle nie ma, a Zjednoczona Prawica idzie razem, to koalicja Jarosława Kaczyńskiego może liczyć aż na 29 mandatów, PO na 20, PSL na jeden, a SLD na dwa.

Czytaj także: Rewolucyjne zmiany PiS w ordynacji do Parlamentu Europejskiego

Powołanie wspólnej listy opozycji do PE wymagałoby ustaleń na poziomie europejskim, poza PO i PSL polskie partie są w różnych frakcjach. Ale to byłoby proste na tle konieczności pogodzenia ambicji i oczekiwań liderów polskich partii przy podziale mandatów. Na to – także z powodu niechęci do chowania swoich sztandarów tuż przed walką o parlament – może liczyć PiS. Jest jeszcze jeden czynnik. Budowa bardzo szerokiej listy może prowadzić do odpadnięcia jej lewicowego i prawego skrzydła. Również metoda d'Hondta sprawia, że zysk z łączenia dużych partii jest mniejszy niż zysk z łączenia mniejszych podmiotów.

Możliwe też, że powstaną bloki w innej konfiguracji. Chociaż fiaskiem zakończyły się rozmowy PSL–SLD w sprawie wyborów samorządowych, to przed wyborami do PE utworzenie takiej koalicji może być łatwiejsze. W środę liderzy PSL oraz SLD zadeklarowali gotowość do tworzenia wspólnego bloku.